Żeby było jasne, dzieci moich znajomych są przepiękne i za każdym razem, kiedy usypiają mi w ramionach, mam wrażenie, jak gdyby świat nabierał ociupinkę więcej sensu. Jednak nie należy
Na pytanie: „to kiedy kolejne”, bez wyrzutów sumienia i poczucia winy odpowiadają: „nigdy”. Asia Okuniewska, Kalina Możdżyńska, Demi Mae, Marta Kopacz, Aga Bilska i S. mówią, dlaczego po urodzeniu pierwszego dziecka nie decydują się na kolejne. Temat podsumowuje Magda Kostyszyn, czyli Chujowa Pani Domu. Najpierw są pytania: kiedy dziecko. A jak już się pojawi na świeci pierworodny(a), zaczynają się dociekania, kiedy kolejne. Albo nieproszone(!) rady, że rodzeństwo jest niezbędne do tego, by nie wychować egoisty. Zapewnienia, że jak jest więcej dzieci, to „same sobą się zajmują”. I ostrzeżenia, że na starość zostaniemy same i nikt nam nie poda przysłowiowej szklanki wody. Do moich rozmówczyń takie argumenty nie trafiają. Z pełną świadomością zdecydowały, że chcą być matkami jednego dziecka. Z różnych powodów. Ze względów zdrowotnych (choroby swojej albo dziecka), z powodu trudnego porodu czy jeszcze trudniejszych początków macierzyństwa, pełnych łez i poczucia bezradności. A także – i przyznają to szczerze, bez poczucia winy – ze względu na ich aktywne życie zawodowe, pasje czy po prostu chęć posiadania przestrzeni dla siebie, partnera i przede wszystkim dla dziecka, które już jest na świecie. Mają różne powody, ale łączy je jedno – nie czują się gorszymi albo niepełnymi mamami, bo mają „tylko” jedno dziecko. I nie chcą z tego powodu być oceniane czy odczuwać presji społecznej i kulturowej. Poznajcie ich punkty widzenia. Asia Okuniewska – mama małej Heleny, autorka popularnych podcastów: Tu Okuniewska i Ja i moje przyjaciółki idiotki, oraz idiotkowej książki Od początku wiedziałam, że chcę mieć tylko jedno dziecko. Mam starszą o 5 lat siostrę. Miałyśmy wspólny pokój, dzieliłyśmy 10 metrów kwadratowych i mimo wielu fajnych wspomnień, rodziło to między nami morze konfliktów. Każda z nas była na innym etapie rozwoju. Kiedy ja chciałam bawić się w szpital dla lalek, ona była w gimnazjum i żyła sprawami nastolatek, pierwszymi miłościami. Musiałyśmy „rywalizować” o przestrzeń. Posiadanie własnej przestrzeni, możliwość swobody w niej, prawo do decydowania o swoich rzeczach, a nawet o tym, jaki kolor będą miały ściany, czy jaki bałagan jest dla nas do zaakceptowania, a co sprawia, że czujemy się przytłoczeni, to coś, czego dorastając, nie miałam. Często się kłóciłyśmy, a rodzice pracujący na pełne etaty musieli się bardzo gimnastykować, żeby po powrocie do domu mieć siłę na rozwiązywanie naszych konfliktów. Czasem czułam, że nie mają już siły na poświęcenie nam fajnego czasu, bo trzeba ugotować obiad, zrobić zakupy, dopilnować lekcji. Mimo że fajnie wspominam to, że się sobie z siostrą zwierzałyśmy, że miałyśmy swoje sekrety i żarty, mam poczucie, że brakowało nam uwagi niepodzielnej rodziców, takiej 1:1. Nie chcę, by moje dziecko musiało rywalizować z kimś o uwagę, żeby coś mi w jego potrzebach umknęło. Wiem, że nie mam aż tak wielu emocjonalnych zasobów na to, żeby rozciągnąć dobę jeszcze bardziej i poza pracą, obowiązkami domowymi i budowaniem bliskości z partnerem i dzieckiem, dodać do tego jeszcze jednego malucha. Priorytetem rodzicielstwa jest moim zdaniem zbudowanie czułej, opartej na uwadze, szacunku i akceptacji relacji, a to wymaga nie tylko czasu i zaangażowania, ale też pracy nad sobą. Na facebookowych grupach dla mam rzadko spotyka się posty o tym, że rodzeństwo jest zgodne, fajnie się razem rozwija i wszystko jakoś się układa. Zazwyczaj czyta się o rywalizacji, zazdrości, dzieciach wyrażających złość z okazji pojawienia się rodzeństwa czy przechodzących bunt z tego powodu. Naczytałam się tego sporo i nie chcę mieć takich problemów. Uważam, że ludzie za mało otwarcie mówią o tym, jak wiele wysiłku wymaga stworzenie systemu rodzinnego, który uwzględnia potrzeby wszystkich domowników, i ile frustracji generuje rozczarowanie tym, że nasza wymarzona wizja bawiących się radośnie dzieci nie spełnia się. Nie zgadzam się na podejście, że „jedno się drugim zajmie”. Dzieci nie są od tego, żeby zajmować się swoim rodzeństwem. Dzieciństwo jest od bycia dzieckiem, a nie czyimś opiekunem. Nie trafiają do mnie argumenty, że jedynak nie będzie umiał się dzielić. Dzieci nabierają psychologicznie umiejętności dzielenia się, dopiero mając około 3-4 lata, a wtedy dziecko uczy się tego w przedszkolu. Nie rozumiem podejścia, że jedynak w obliczu choroby czy śmierci rodziców zostanie sam. Jeśli nauczymy go jak tworzyć i pielęgnować relacje z przyjaciółmi, uzyska od nich wsparcie w trudnych chwilach. Znam wiele trwałych przyjaźni, ale jeszcze więcej skłóconych na lata, nielubiących się braci i sióstr. Wolę pomóc dorastać jednemu dziecku, ale zrobić to najlepiej jak umiem, niż wypuścić z domu kilkoro dzieci z jakimiś deficytami. Po prostu nie umiałabym ogarnąć tylu żyć naraz. Podziwiam osoby, które to robią. Islandia, gdzie żyję, to w zasadzie same rodziny wielodzietne. Bardzo wspiera się tu rodziców, ale jednocześnie bez wywierania presji na posiadanie kilkorga dzieci. Popularne są rodziny patchworkowe, więc zawsze jest sporo kuzynostwa i przyszywanego rodzeństwa do zabawy. I tak też chciałabym wychować swoją córkę. W poszanowaniu tego, z kim chce się bawić i kogo wybierze za swoją „siostrę” czy „brata”, bo na mnie w tej kwestii liczyć nie może! Kalina Możdżyńska, mama Romka, projektantka graficzna Rodziłam naturalnie i choć nie mogę powiedzieć, że to była trauma, to nie chcę przechodzić tego drugi raz. Byłam zaopiekowana, miałam wsparcie położnej, partnera. Ale to 8 godzin było ciężkim fizycznym doświadczeniem. Pierwsze, co powiedziałam po porodzie, to „nigdy więcej”. Trudne były też pierwsze miesiące życia Romka. Choć mam mamę i partnera, którzy mi bardzo pomagają, to wpadłam w dół. Dopiero się z niego powoli wygrzebuję. Zobaczyłam, jak zmieniło się moje życie. I to jest dla mnie bolesne. Tęsknię za „tamtym” życiem. Lubię spokój, celebrowanie chwil. A dziś nie mam na to przestrzeni. Przyznaję otwarcie, bez wstydu czy poczucia winy, że nie radzę sobie, nie ogarniam. Robię nie to, co chcę, a to, co trzeba, a i tak jestem w wiecznym niedoczasie. Nieraz odczuwam kompleksy na tym tle i porównuję się z mamami, które sprawiają wrażenie bardziej ogarniętych. Tym bardziej nie chcę sobie podnosić poprzeczki. Czuję, że z dwójką dzieci byłoby jeszcze trudniej. Nie wyobrażam sobie tego. Raczej wolałabym zacząć ogarniać to, co mam teraz. Nie czuję potrzeby kolejnego dziecka. W ogóle długo zastanawiałam się nad pierwszym. Świat już jest przeludniony, a będzie gorzej. Jestem mamą krótko, wiem, że kobiety po 2-3 latach od urodzenia pierwszego dziecka zmieniają zdanie. To pewnie jeszcze przede mną, dlatego powtarzam partnerowi, żeby pamiętał, że nie chcę, gdyby mi się coś zmieniło. Bo pamięć wypiera to, co bolesne. Także ze względu na wiek (zaraz mam 40. urodziny) nie chcę przechodzić porodu ponownie. Kto mi poda przysłowiową szklankę wody na starość? To nie powód, by rodzić drugie dziecko. Od tego, które już jest, nie mogę tego wymagać. Może ono będzie na drugim końcu świata? To jest coś, co muszę sama sobie zorganizować, a nie oczekiwać od dziecka. Jeśli już coś do mnie przemawia, to raczej to, że fajnie mieć rodzeństwo. Wierzę w ważność rodziny, jestem z nią bardzo związana, mam świetne relacje z bratem. To co innego niż przyjaźń. Ale to za mało, by mnie przekonać. Nie widzę przestrzeni na zmianę zdania. Furtka jest zamknięta. Jestem pewna. Demi Mae, mama Kajetana, autorka bloga mieszka w Islandii Od początku obawiałam się porodu. Choruję na serce, jestem po dwóch operacjach. Ciążę znosiłam stosunkowo dobrze, ale musiałam podlegać częstej kontroli szpitalnej ze względu na sercowe dolegliwości. Dlatego zdziwiłam się, gdy lekarz kardiolog uznał, że mogę rodzić naturalnie. Nie pozostało mi nic innego, jak mu zaufać. Niestety, nie obyło się bez komplikacji. Ostatecznie i tak miałam cesarkę. Poród był wywoływany. Skurcze po paru godzinach od wzięcia tabletki. Ból niemiłosierny. Po ponad dwudziestu godzinach byłam wykończona i przerażona. W końcu przewieziono mnie na salę operacyjną. Łożysko przestawało pracować. To był ostatni moment na urodzenie dziecka. Znieczulenie, które mi zaaplikowano, okazało się za słabe. Poczułam skalpel. Ledwie udało mi się powiedzieć o tym lekarzowi. Dostałam narkozę. Na świat przyszedł Kajtek. Miałam być wybudzana po paru godzinach, ale nie minęła jedna, a otworzyłam oczy. Leżałam sama, bez męża. Nie wiedziała nawet, jak zakończył się poród. Ból w okolicach brzucha był tak ogromny, że lekarze sprawdzali, czy nie mam krwotoku wewnętrznego. Minęły tygodnie, zanim zaczęłam normalnie funkcjonować i samodzielnie opiekować się dzieckiem. Stan po porodzie był dla mnie trudny i bolesny. Nigdy więcej nie chcę ponownie tego doświadczać. Boję się. Znaczną część dnia przeznaczam na pielęgnowanie pasji, rozwój osobisty i pracę. Mam to szczęście, że pracuję „na swoim”, mogę się dostosowywać do Kajetana i jego potrzeb. Ale nie zawsze jest łatwo. Raz jest rutyna, raz nie. Uczę się grać na skrzypcach, szlifuję trudny język islandzki, przygotowuję się do kolejnych studiów. Nagrywam płytę, piszę teksty. Piszę też przewodnik geoturystyczny o Islandii, prowadzę bloga, robię fotografie, nagrywam vlogi na dwa kanały. W związku z chorobą serca muszę też dbać o kondycję fizyczną, mam czasochłonne treningi, spotkania z fizjoterapeutą. To wszystko pochłania ogromną ilość czasu i energii, a w tym wszystkim chcę mieć swobodę bycia mamą. Mamą, której dziecku nie brakuje. Przy kolejnym dziecku musiałabym zrezygnować z wielu rzeczy, które dają mi poczucie spełnienia. Rola mamy jest najpiękniejszą, jaką mam, ale nie jedyną, w której lubię być. Kajetan jest coraz bardziej samodzielny. Wracamy z mężem do rzeczy, które robiliśmy przed pojawieniem się synka na świecie. Ostatnio pojechaliśmy w trójkę pod namiot. Rozbiliśmy się u podnóża islandzkich gór i lodowca. Nie musieliśmy przejmować się porami karmienia, spania, czy przewijaniem. Mamy z Kajetankiem tak poukładane życie, że jesteśmy szczęśliwi, spełnieni, niczego nam nie brakuje. Może nieco czasu dla samych siebie. Na upartego to do zrobienia, ale o wyjściu na randkę możemy pomarzyć. Chyba, że przyleci do nas babcia z Polski. Aga Bilska, mama Edka, fotografka Zastanawiałam się, czy w ogóle chcę mieć dziecko. Długo nie czułam instynktu macierzyńskiego. Najważniejsza była dla mnie relacja z partnerem. Życie we dwójkę było dobrem i jakością samą w sobie. Z czasem doszły coraz bardziej świadome, dojrzałe poglądy. Uważność na ekologię i problemy, z jakimi zmaga się współczesna cywilizacja. Silne przekonanie, że ludzi na świecie jest po prostu za dużo. Kończą się zasoby, dostęp do czystego powietrza i wody. Coraz gorszej jakości jedzenie. Problemy z migracjami politycznymi i klimatycznymi. Serio, tak niewiele osób się nad tym zastanawia. Decyzja o dziecku była świadoma i przyszła naturalnie. Byliśmy ze sobą 15 lat. To był kolejny etap wspólnego życia. Ciąża nie była łatwa. Mam chorobę Leśniowskiego-Crohna, co wiązało się z podwyższonym ryzykiem, dodatkowymi badaniami i zagrożeniami. Mieliśmy szczęście. Wszystko poszło dobrze. Kiedy Edek przyszedł na świat, byłam na haju. Czułam, że mogłabym urodzić jeszcze czwórkę dzieci pod rząd. Ale to uczucie trwało chwilę i było szybko studzone racjonalnymi argumentami. Również ekonomicznymi. Dostrzegłam, że dopiero kiedy zostałam mamą, w oczach niektórych ludzi, zwłaszcza starszych, „nabrałam wartości”. Byli nawet tacy, którzy dopiero wtedy w ogóle mnie zauważyli. Strasznie mnie to zdenerwowało. Marta Kopacz, mama Franka, autorka bloga Są dziewczyny, które od małego bawiły się w dom, woziły lalki w wózkach. Ja nigdy nie przepadałam za dziećmi. Nie interesowało mnie macierzyństwo. Na pewnym etapie życia poczułam „to”, zapragnęłam zostać mamą. Jednak już będąc w ciąży, wiedziałam, że na jednym dziecku się skończy. Podczas USG najbardziej interesowało mnie, czy tam bije jedno serduszko. Nie wstydzę się tego. Nie byłabym szczęśliwa, gdyby były dwa. To nie jest moje życiowe powołanie. Nie czuję się z tego powodu gorszą mamą. Wręcz przeciwnie! Mam więcej czasu, energii dla syna. Chcę poświęcić się mu w 100 procentach. Poznałam smak macierzyństwa, skanalizowałam moją miłość. Doświadczyłam jednak oceniania. Odbierano mi prawo do czucia się zmęczoną, sfrustrowaną. „Masz jedno dziecko i jeszcze babcia ci pomaga, co ty wiesz o życiu”. Gdybym miała więcej dzieci, zobaczyłabym, czym jest życie. W dupie mi się poprzewracało, skoro przy jednym dziecku czuję się zmęczona. Jestem leniwa, egoistyczna, wygodnicka. Nie czułam smutku. Raczej złość. Szybko nauczyłam się ucinać temat. Jasno stawiać granice. Mój wybór i nikomu nic do niego. To odbiera broń, kończy dyskusję. Niektórych się nie zmieni. Ale jeśli wyczuwam przestrzeń do rozmowy, próbuję prostować mity. Jedynak nie musi być egoistą, wszystko zależy od wychowania. Mając trójkę dzieci, możemy wychować trzech egoistów. Samotność, brak socjalizacji? Jestem jedynaczką i nigdy nie czułam się samotna. Całymi dniami bawiłam się na podwórku z bandą dzieciaków. Mój mąż, też jedynak, podobnie. Ani jemu, ani mnie nie doskwierał brak rodzeństwa. Wychowałam się w wielopokoleniowym domu, pełnym ludzi. Miałam ich raczej przesyt niż niedobór. Wizja noworodka w domu przeraża mnie. Nie chciałabym tego drugi raz przechodzić. I nie boję się tego, że nie dałabym rady. Ale nie miałabym z tego takiej radości, jak za pierwszym razem. Zatopiłam się w macierzyństwie na full etat i pewnie zrobiłabym to za drugim razem. Ale wtedy nie dałabym pierwszemu dziecku, tyle, ile mogłam dać. Nie pomogłabym mu w jego problemach na takim poziomie jak teraz. Wychwytuję problemy wcześniej niż rodzice, którzy mają więcej dzieci. A przecież moje dziecko jest zdrowe. Mam znajomych, którzy wychowują dzieci przewlekle chore. I choć są najlepszymi rodzicami na świecie, starają się, to ich uwaga koncentruje się przede wszystkim na chorym dziecku. Pozostałe są nieco odsunięte. Co by było gdybym to ja była w takiej sytuacji? Nie chcę myśleć. Dziś jestem świadoma też swoich potrzeb. To nie jest lenistwo czy wygodnictwo. Nie widzę nic złego w tym, że kobieta chce mieć czas i przestrzeń dla siebie. Chrońmy się przed słowną agresją innych. To wprowadza mętlik w głowie. Słuchajmy swojej intuicji i serca. S., mama, medyk, zdecydowała się odpowiedzieć anonimowo. Czy można pragnąć kolejnego dziecka, a jednocześnie świadomie podjąć decyzję, by jednak go nie mieć? Nigdy nie myślałam, że stanę przed takim wyborem. Ale kolejnego dziecka mieć nie będę. Jestem medykiem. Pracowałam na pediatrycznym bloku operacyjnym. Robiliśmy operacje onkologiczne. Po ciężkich zabiegach wracałam do domu i cieszyłam się, że moje dziecko jest zdrowe. Jednak to cierpienie prześladowało mnie w pracy. Po nocach śniły mi się koszmary, że moje dziecko będzie miało nowotwór i będzie musiało przechodzić te wszystkie skomplikowane i nieprzyjemne procedury. Do końca życia będę pamiętać dziecko, które przechodziło kolejny zabieg usunięcia tkanki guza. Pamiętam blizny na klatce piersiowej, ślady poprzednich operacji. I nigdy nie zapomnę krzyku rozpaczy tego dziecka. Po wybudzeniu z operacji płakało, błagało o śmierć. Pamiętam też mój poród. Radość, nie tylko moją, ale pozostałych mam na sali. Zapamiętałam drobną blondynkę, uśmiechniętą i szczęśliwą, że urodziła zdrowe, piękne dziecko. Utrzymywałyśmy kontakt przez jakiś czas. Po paru miesiącach okazało się, że jej dziecko nie rozwija się prawidłowo. Zdiagnozowano niedorozwój fizyczny i psychiczny. Dziecko nigdy nie będzie samodzielne. Wymaga rehabilitacji i całodobowej opieki do końca życia. Pamiętam jak z ulgą pomyślałam: dobrze, że u nas wszystko w porządku. A potem ja zaczęłam chodzić z dzieckiem po lekarzach. Wykluczano kolejne choroby: alergie, niedoczynność tarczycy, celiakię, niedobory odżywiania, niedoczynności przysadki… Hospitalizacje, badania, pomiary…. Słyszałam: „Daj spokój, nie męcz dziecka, rozwija się prawidłowo. A że niskie? Odstaje od grupy wzrostem? Ma czas, nadgoni”. Moja dociekliwość „opłaciła się”. Pojawiło się podejrzenie choroby genetycznej. Zdiagnozowano guz układu nerwowego. W tylnym dole czaszki urosło coś o średnicy 3 cm. Nie wiadomo co. Biopsja niediagnostyczna i dalsza niepewność. Decyzje pozostawiono nam, rodzicom. Czekać i obserwować czy usunąć. Żadna opcja nie była dobra. Dziś, gdy opowiadam o tym, dlaczego nie będę mieć więcej dzieci, mija pierwsza doba po zabiegu usunięcia guza. Zostaje czekanie. Czy będą deficyty neurologiczne? Czy będzie potrzebna rehabilitacja? Czy dziecko wróci do normalnego funkcjonowania? Czy podjęłam z mężem słuszną decyzję? Nie wiem. Jak się czuję? Nie wiem. Czy wezmę zwolnienie? Nie wiem. Czy planuję urlop w tym roku? Nie wiem. Czy można mi pomóc? Nie wiem. Od momentu diagnozy moje życie zmieniło się w jedno wielkie „nie wiem”. Ale wiem jedno. Nie będę w stanie podjąć ryzyka i narazić kolejnego życia na ból i cierpienie związane z chorobą. Nie będę mieć kolejnego dziecka. Coś dla Ciebie Magda Kostyszyn, mama Niny, autorka fanpage’a Chujowa Pani Domu i książki „Też tak mam!” W naszym społeczeństwie jest niewyobrażalna presja na posiadanie potomstwa. Każda heteronormatywna para, która jest po ślubie lub wchodzi w wiek, który sugerowałby ustatkowanie się, jest oceniana. Przez znajomych, sąsiadów, rodzinę. Jeśli nie mają dzieci, to coś z nimi nie tak. Albo nie mogą, albo jakieś z nich dziwaki, egoiści i karierowicze. Nie jest jednak tak, że presja kończy się, kiedy już się na dziecko zdecydujesz. Wtedy świat daje ci maksymalnie dwa lata na wzięcie głębszego oddechu, po czym powraca z serią pytań: kiedy kolejne? Chcielibyście mieć teraz dziewczynkę/chłopczyka? Dziecko musi mieć rodzeństwo, nie bądźcie egoistyczni, pomyślcie o jego przyszłości… Drodzy rodzice, pytania: kiedy następne dziecko są równie nie na miejscu, jak pytania o ciążę. Nie musicie na nie odpowiadać. A jeśli już chcecie, na pytanie: „TO KIEDY DRUGIE?” odpowiadajcie z uśmiechem na ustach: „NIGDY”. Bez tłumaczenia się. I bez wyrzutów sumienia, że nie spełniacie czyichś oczekiwań. Mamy jedynaków, jesteście tu? Dajcie znać, jak Wy patrzycie na ten temat. Coś dla Ciebie Coś dla Ciebie
Niewiele później w rozmowie z przyjacielem wyznałam, że nie chcę mieć dzieci, nie tutaj, nie w kraju pełnym zakazów, pozbawionym jakiejkolwiek empatii. Spójrzcie tylko, nie można
Mam jedno dziecko. Czuję się czasem w rozkroku między macierzyństwem, a jego brakiem. Bezdzietne mówią: nie narzekaj, już wiesz, co to znaczy być matką, ja nawet tego nie mam. Te, które mają duże rodziny, pytają: to kiedy drugie? Przecież masz męża. Będziesz żałować… Jesienny poranek, osiedle pod miastem. Ona Jeden: Na spacerze z psem. Ona Dwa: wychodzi z auta, z fotelika wypina kilkumiesięczne dziecko. Sąsiadkami są od kilku lat, spotykają się rzadko. Co je łączy? Ta od psa ma syna, jedynaka w wieku najstarszego dziecka wychodzącej z auta. Uff. Kiedyś, te dziewięć lat temu, snuły się wspólnie po osiedlu z wózkami, rozmawiając o szczepieniach, kupach, pieluchach, zupkach, czy bóg jeden wie o czym, bo ta od psa dawno zapomniała. Stan na dziś. Ona Dwa ma czwórkę dzieci, nie pracuje, ostatnio kupili z mężem segment. Ona Jeden została przy dziecku jednym. Rozmowa toczy się gładko, lekko, tematy niewinne. „O, jaką masz śliczną córeczkę, jak ma na imię?”, „A wy macie nowego pieska widzę”. I tak, proszę państwa, zwyczajna poranna scena mogłaby zmierzać do finału, bez żadnej myśli przewodniej. Ale nie, mowy nie ma! Ona Dwa zaczyna dopytywać: „No, a wy dlaczego drugie dziecko nie?”, „No kiedy?”, „Będziesz żałować”. Ona Jeden lawiruje. Po co lawiruje? Bóg raczy jeden wiedzieć, przecież sama nie pyta Drugiej, dlaczego tamta ma czwórkę, jak to się stało i czy często myśli, że odpoczęłaby sobie w szpitalu psychiatrycznym. Ale Ona Jeden ma szczerze tego dość. Dlatego głośno, być może w imieniu innych kobiet w podobnej sytuacji, odpowie na zadawane najczęściej pytania. Jednocześnie serdecznie prosi, by powiesić sobie to szczere wyznanie na lodówce i nie zadawać tych pytań więcej. „Nie będziesz żałować?” Ależ oczywiście, być może będę. Ale wezmę wtedy psa ze schroniska. Albo będę opiekować się dziećmi w inny sposób. „Jeszcze możecie się postarać” Ale w łóżku czy u lekarza? Nie, dziękuję. Powoli przekraczam wiek, w którym chcę się o cokolwiek starać. O dziecko również. Nie zabraniam nikomu mieć dzieci przed czterdziestką, po czterdziestce. Ja sama mam jednak inne plany na ten miły czas. „Twój syn potrzebuje rodzeństwa” A znasz mojego syna, że wiesz czego potrzebuje? Akurat on jest ostatnią osobą, która potrzebuje rodzeństwa, o czym mówi głośno. Nawet jeśli, załóżmy, nie wie, że potrzebuje rodzeństwa, ja nie jestem akurat od spełniania jego pragnień w tej materii. On potrzebuje rodzeństwa, ja nie potrzebuje dziecka. Czyja potrzeba jest ważniejsza? „Och, jak do twarzy ci z dziewczynką, widzę jak na nią patrzysz” Patrzę, bo uwielbiam dziewczynki i zawsze chciałam mieć córkę. Nie mam. Nie jedyna to rzecz, której bardzo chciałam, a nie mam. Dojrzałość uczy pokory – nie zawsze mamy to, o czym marzyliśmy. Jestem za to matką wspaniałego chłopca. „Przecież macie szczęśliwe małżeństwo“ No mamy. Ale nie zawsze mieliśmy. Szczęśliwe małżeństwo, to dla nas wolność bez pieluch, gdy mamy czas dla siebie. Chciałabym, żeby to co to w ogóle za argument, by mieć dzieci? Dla mnie tak samo absurdalny jak to, żeby zabraniać samotnym kobietom in vitro. Dzieci powinny mieć osoby, które tego pragną. „Uwierz, fajna rodzina, to dużo dzieci“ A rodzina z jedynakiem czy bez dzieci, to niefajna rodzina, tak? Rozumiem, że ktoś tak myśli. Przysięgam jednak z całego serca, można mieć jedno dziecko i mieć szczęśliwą rodzinę! Zresztą ja mam jeszcze koty i psa. Uważam więc, że jest nas piątka. Sporo, prawda?
Nie chcę mieć dzieci, ponieważ uważam, że unieszczęśliwiłabym tę osobę. Życie, które bym mu zaserwowała, nie byłoby odpowiednie. Dzieci powinny mieć osoby, które są w stanie oddać się w pełni, 24 godziny godziny temu dziecku. To nie jest zabawka, to nie jest szczeniak, to nie jest chimera na chwilę.
Ostatnio na InstaStories Weronika Truszczyńska poruszyła temat nieposiadania dzieci. Podzieliła się swoimi przemyśleniami, a my chcielibyśmy je przywołać, bo uważamy, że to bardzo ważny i potrzebny głos, który może niektórym trochę otworzyć oczyPosiadanie dzieci - niby "oczywista" sprawa. Pewnie jak większość dwudziestolatków na wszelkich rodzinnych imprezach najpierw zderzacie się z pytaniem o "partnera_kę", a zaraz potem, gdy tylko zaspokoją ciekawość w tej kwestii, pojawia się pytanie o dziecko. Na szczęście w dzisiejszych czasach odpowiedź nie jest już tak czy chcemy mieć dzieci, jest tylko naszym wyborem. Zamiast oceniać – wspierajAntysemityzm i homofobia to nie "opinie". Obrońcy modelki-faszolki chyba nie wiedzą, co pisząInfluencerki wrzucają informacje o wojnie w Ukrainie i narzekają na ucięte zasięgi. SERIO?Nie tylko Martin Stankiewicz. Youtuberzy, którzy przestali nagrywaćSprawdziłem, jak smakuje Blow Burgers. Nie zostanę lojalnym klientemChevronCoraz więcej osób otwarcie mówi o tym, że dzieci nie chce, nie planuje i wcale w związku z tym "brakiem" nie odczuwa żadnego żalu. Dobrym przykładem może być chociażby Ewa Chodakowska. Ostatnio swoimi przemyśleniami w tym temacie, na swoim InstaStories, podzieliła się także Weronika zrozumiała, że nie chce mieć dzieci?Może zacznijmy od tego, że Weronika miała to szczęście, że chyba w odróżnieniu od znacznej większość z nas, dorastała w przekonaniu, że posiadanie dzieci nie jest jej nie wmówił, że każdy musi mieć dzieci, a jak mówi na swoim Stories - o tym, że ich nie chce, zaczęła mówić już w wieku mniej więcej 14 lat. Wtedy ta "niechęć" wynikała po prostu z tego, że Weronika nie lubiła dzieci."Na początku to było spowodowane tym, że ja dzieci po prostu nie lubiłam i kontakt z jakimś niemowlakiem z rodziny nigdy nie wyzwalał we mnie jakichś pozytywnych emocji tylko raczej to było w drugą stronę. Raczej mnie te dzieci irytowały".Nie zmienia to jednak faktu, że też wtedy słyszała te powtarzające się teksty o "instynkcie macierzyńskim". Wszyscy mówili, że w końcu jej się to zmieni. Ta odrobinę jednak natrętna postawa - umówmy się, że gdy się ciągle słyszy takie teksty, to można się nimi po pewnym czasie w końcu zmęczyć - trochę odpowiada za jej dzisiejsze, bojowe nastawienie do Truszczyńska ( Weronika Truszczyńska)Co stoi za jej decyzją?Weronika po prostu nie chce rezygnować z tego, co ma. Lubi swoje aktualne życie i na tej liście "zysków" i "strat" wciąż wychodzi jej, że posiadanie dziecka więcej jej zabierze, niż da. Poza tym - może w przeciwieństwie do niektórych osób - wie, że powołaniem każdej kobiety nie jest urodzenie i wychowanie dziecka."Ja przyznaję, że czuję się szczęśliwa i zadowolona z miejsca, w którym jestem w życiu. Robię dużo fajnych rzeczy, spełniam się podróżniczo i zawodowo i nie chcę z tego rezygnować na rzecz tego, żeby mieć więcej przestrzeni dla potencjalnego dziecka".Poza tym, a może przede wszystkim, Weronika wciąż nie lubi dzieci. I zanim ktoś tu się oburzy, że: "Jak można nie lubić dzieci! Przecież one są takie słodkie!", chciałabym zaznaczyć, że to nie jest jakaś przyjęta reguła. To, że większość społeczeństwa tak uważa, a może raczej utrwaliło się, że tylko takie przekonanie jest "normalne" i "słuszne", nie oznacza, że wszyscy muszą tak Truszczyńska ( Weronika Truszczyńska)Można tego żałowaćOstatnio ten temat poruszyła też Agnieszka, czyli Kundelek na biegunie (jej konto jest chyba prywatne, więc żeby dotrzeć do tego postu, musicie zaobserwować jej profil. Warto to zrobić, naprawdę. Jej profil jest bardzo ciepły, kojący i życiowy).W każdym razie Agnieszka w swoim poście dotyczącym tematu poruszanego przez Weronikę, pisze o tym, że widzi też coraz częściej odważnych rodziców, którzy przyznają, że nie zdecydowaliby się na taką decyzję ponownie. Wiecie, wydaje mi się, że bardzo długo pokazywano nam, właściwie chyba nawet wmawiano, że posiadanie dzieci jest jedyną słuszną drogą. Trzeba spłodzić tego syna, posadzić drzewo i wybudować dom. I w tym domu też oczywiście musi mieszkać mężczyzna z kobietą, bo to: "jedyny, słuszny model".Na szczęście czasy się trochę zmieniły i wiemy już, że rodzinę tworzą kochający się ludzie, a nie płcie. Wiemy już też, że rodzicielstwo to nie tylko piękne chwile, zabawy w chowanego i momenty takie jak ten, w którym pierwszy raz słyszy się "mamo" czy "tato". Może jednak przede wszystkim wiemy już, że ta ścieżka nie musi nam odpowiadać. Wszystko zależyJasne, pewnie dla niektórych bycie rodzicem to marzenie. Pewnie niektórzy naprawdę tego chcą i czują się na to gotowi. Nie każdy jednak musi utożsamiać się z takim podejściem. Ja np. obecnie też nie zdecydowałabym się na dziecko i to nie dlatego, że ich nie moim przypadku dużą rolę odgrywa aspekt ekologiczny - tutaj mogę polecić ten tekst, gdyby ktoś chciał zrozumieć, jakie obawy mogą się z tym wiązać. Poza tym bardzo lubię swoje aktualne życie i nie czuję się na to ani psychicznie, ani finansowo gotowa na takie że to też z tego wynika ta duża zmiana w myśleniu o posiadaniu dzieci. Wydaje mi się, że moje pokolenie jest już jakoś bardziej świadome tego, że za takie dziecko jest się odpowiedzialnym do końca życia i że trzeba być na nie po prostu psychicznie i finansowo gotowym. Tak, żeby nie przerzucać na nie swoich ambicji, traum, żeby mu po prostu zagwarantować dobre, pełne miłości Truszczyńska (Weronika Truszczyńska, ci szklanki wody na starość nie poda"Weronika zwraca też uwagę na ten powracający i bardzo moim zdaniem nieodpowiedziany tekst: "Urodzisz, to pokochasz". No tylko wiecie, nie zawsze tak jest. Nie zawsze darzy się to dziecko takim uczuciem, jakim się "powinno". Wydaje mi się, że też pod tym względem decyzja Weroniki jest bardzo dojrzała. W końcu dziecko nie ma nam niczego w życiu "udowodnić" czy "dodać". Z tym podejściem łączy się też chyba ten tekst: "Nie będzie miał Ci kto szklanki wody podać na starość". Musimy chyba w końcu zrozumieć, że dzieci nie zaciągają u rodziców żadnego "długu", nie są im niczego winne. To oddzielne byty, oddzielne jednostki, które mają prawo żyć po Truszczyńska ( Weronika Truszczyńska)Każdy może zdecydować samOczywiście tyle jest spojrzeń na ten temat, ilu jest ludzi. Nie ma niczego złego w chęci posiadania dzieci i nie ma też niczego złego, jeśli się ich po prostu nie chce. Kluczowe jest chyba też zapytanie samego siebie o to, czego się chce, co się w tym temacie czuje. Na to zwraca też uwagę Weronika:"W mojej głowie macierzyństwo nie jest dla mojego życia żadną wartością dodaną, a jakby sumując plusy i minusy to w moim przypadku raczej ujemną. Ale to każdy powinien sam sobie to "policzyć", czyli przemyśleć".Mogę tylko na koniec dodać, że cieszę się, że żyje w czasach, w których można już o takim podejściu w miarę otwarcie mówić. Jasne, wciąż spotyka się to z dość dużym niezrozumieniem, ale przynajmniej powoli przestaje być to tematem tabu. Zgadzam się też z Weroniką, która mówi, że: "życie jest o tym, żeby samemu być szczęśliwym i robić rzeczy w zgodzie ze sobą".
Foto: iStock. W USA i Niemczech odsetek rodziców, którzy żałują tego, że zdecydowali się na posiadanie dzieci, wynosi około 7-8 proc. W Polsce jest niemal dwukrotnie wyższy – wynika zPamiętam dokładnie wieczór, gdy zakończył się jeden z moich związków. Chyba pierwszy raz postanowiliśmy wtedy porozmawiać szczerze o tym, jak wyobrażamy sobie wspólną przyszłość. Nie mieliśmy zbyt długiego stażu, a temat ewentualnego założenia rodziny pojawiał się w naszych rozmowach w formie żartu obok niebieskiego domu z ogródkiem za białym płotem, puszystego owczarka na kanapie przy kominku i albumu rodzinnego rodem z Shutterstocka, gdzie wszyscy uśmiechają się ubrani w podobne pastelowe swetry, siedząc pod kocem w modne skandynawskie wzory. Oczywiście prawdziwy obraz domu i życia, jakie chcieliśmy mieć, był inny. Mimo że rozmowa była czysto teoretyczna i nie planowaliśmy ślubu, wszystko legło w gruzach, kiedy zadała mi jedno pytanie: "Jak dużo będziemy mieć dzieci?". Liczyła na odpowiedź w stylu "trójkę" lub "ile Bóg da". Ja szczerze mogłem powiedzieć tylko, że nie chcę mieć dzieci. Zbagatelizowała to wtedy, mówiąc, że prawie każdy obecny rodzic tak kiedyś mówił. "Nie - odpowiedziałem - ja nie chcę mieć dzieci świadomie, a gdyby tak się stało, byłoby to zupełnym przypadkiem w moim życiu". Rozmowa była długa i gęsta, a z jej argumentów pamiętam dzisiaj właściwie tylko jeden. "Nie mogę być w związku, który nigdy nie będzie ważny przed Bogiem". Miała na myśli sakrament, którego nie moglibyśmy przez to zawrzeć w sposób ważny, bo gotowość i zdolność do posiadania dzieci są jego istotnym elementem. Rozstaliśmy się w momencie, kiedy wszystko między nami układało się naprawdę dobrze. Nie podjęliśmy ryzyka sprawdzenia, jak nasz związek mógłby się rozwinąć. Przez jakiś czas pytałem siebie, gdzie popełniłem błąd. Jednocześnie czułem, że mam prawo czuć właśnie tak. Wiedziałem, skąd bierze się moja niechęć, ale długo zajęło mi poukładanie tego w jedną całość. Grzech nieobecności Dlaczego nie chcę mieć dzieci? Bo nie chcę być ojcem nieobecnym, którego sam miałem. O kryzysie męskości wcześniej słyszałem tylko w kontekście złamanych życiorysów ojców, którzy alkoholem, przemocą i emocjonalną obojętnością rekompensowali sobie trudne czasy powojenne, komunizm i lata przemian gospodarczych. Podobno po wojnie "instytucja ojcostwa" osłabła, bo słabi i wybrakowani wrócili mężczyźni do domów, którymi nauczyły się dowodzić kobiety. Nawet w oczach własnych dzieci nie wrócili jako bohaterowie. Czasy się zmieniły, a ojcowie wciąż są niekompletni i trafiają na problemy, których przeskoczyć nie potrafią, na bariery w relacjach z własnymi dziećmi. Ja wychowałem się w świecie za taką barierą. Mój tata nie był alkoholikiem, nie awanturował się, po prostu go nie było. A to taka sama tragedia jak te wymienione wcześniej. Na początku zaznaczał jeszcze swoją obecność w jakiś sposób. Moje starsze rodzeństwo pamięta czasy, gdy zabierał ich na wycieczki. Kiedy ja się urodziłem, pamiętam go już tylko ze sporadycznych relacji. Wyjeżdżał zawodowo w dalekie podróże. Przywoził z nich czasami różne drobiazgi, których nie dało się kupić w naszej okolicy. Próbowałem cieszyć się, gdy był, ale nie było to łatwe. Nie zauważał mnie. Ze szkoły wracałem sam, bo zapomniał mnie odebrać. Witaliśmy się przed domem, majsterkował przy czymś i kwitował to krótkim "już jesteś". Obiady jadał sam, bo zawsze był spóźniony, czasami o kilka godzin. Pojawiał się tylko gdy coś spsociłem. Sam siebie traktował najczęściej jako straszak, a naszą relację w kategoriach środka przymusu. Wymagał, ale nie towarzyszył. A ja oddalałem się od niego. 7-letnie dziecko nie zna pojęcia walki o relację. Nie na mnie powinien spoczywać obowiązek zrozumienia powagi sytuacji i wyciągnięcia wniosków. Chętnie uciekałem wtedy do dziadka, który rozumiał moje zagubienie i potrzebę relacji. Wypełnił sobą cały mój świat, podejmując też z moim ojcem temat naszych trudnych relacji. Miałem 11 lat. Za namową bliskich wziąłem udział w rekolekcjach charyzmatycznych. Przeżyłem wtedy tzw. spoczynek w Duchu Świętym. Tego wieczoru siedziałem w łóżku, czytając Pismo Święte - pierwszy raz w życiu sam z siebie. W domu była atmosfera dziwnego milczenia. Przypadkiem usłyszałem przez drzwi, że małżeństwo moich rodziców może się rozpaść. Doszło do zdrady. Nie fizycznej i to było chyba o wiele trudniejsze dla mojej mamy. Zrozumiałem wtedy, jak zbudowana jest wrażliwość kobiety. Matka zadecydowała, że choć nie wie, co zrobić, to trzeba ratować ten związek, dzięki niej trafili ostatecznie do poradni małżeńskiej. To był dramatyczny okres mojego życia, jeden z gorszych, właśnie wtedy, gdy zaczynałem wchodzić w dojrzewanie. Wszystko zamknąłem w sobie, doświadczając niemego buntu. Mój sprzeciw był mocny, ale nie potrafiłem wykrzyczeć swoich powodów. Ojciec czasem się ze mną spierał, częściej mi ustępował. Gdy rodzicom udało się oddalić widmo rozpadu rodziny, dla niego wszystko wróciło do normy, a ja patrząc mu w oczy, nie widziałem żadnej refleksji. Po drodze stoczyliśmy wiele małych i wielkich bitew. Dziurawe serce W wieku kilkunastu lat zakochałem się. To było pierwsze doświadczenie miłości i tego, że nie jestem wcale tak wybrakowany, że potrafię zbudować z kimś prawdziwą relację. Prosty chłopak z małego miasta odkrył świat swoich emocji, do których nie miał wcześniej dostępu. Relacja z nią uwolniła mnie od myślenia i tkwienia w sytuacjach sprzed lat - budowałem na nowo. Niestety nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Moja dziewczyna zmarła tragicznie, a ja obwiniałem siebie o jej śmierć. Rodzice nie pozwolili mi nawet uczestniczyć w pogrzebie. Dziś wiedzą, że to był błąd, który na lata zamknął mnie w świecie buntu. Robiłem prawie wszystko, co wcześniej uważałem za złe i nieodpowiednie. Nie dlatego, że chciałem pokazać, jak bardzo rozdarty jestem - nie umiałem znaleźć innego ujścia dla poczucia gniewu i bezsilności. Wtedy także nie mogłem liczyć na mojego ojca, był wobec mnie obojętny. Za każdym razem, gdy słyszałem, że powinienem się wstydzić swojego zachowania, chciałem zapytać go o jego wstyd i czy jest to jedyna kategoria w jakiej pojmuje świat. Do dziś mam problem z kumulowaniem negatywnych emocji. Nie umiem się ich pozbyć i wypowiedzieć. Dopiero gdy byłem na studiach, coś się zmieniło. W samodzielności znalazłem sposób na odcięcie się od demonów przeszłości i pewność siebie w relacjach z nim. To ja zacząłem stawiać warunki i granice, wymagać od niego i od siebie. On w tym czasie zdążył się już zestarzeć. Kolejny raz się ukrył, tym razem za fizyczną słabością. A ja znowu byłem tym złym, który domaga się czegoś ponad siły schorowanego człowieka. Widziałem, jak mama wyręcza go z rzeczy, które jest w stanie robić, i jak on wykorzystuje swoje słabości. I chociaż rzeczywiście stał się spokojniejszy oraz bardziej wyrozumiały, to wciąż zdarzały się momenty, gdy potrafił dyrygować nami, wzbudzając współczucie. Jednak nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać, choć rozmowa przyjemnością dla nas nie była i szybko się kończyła z braku zaangażowania lub tematów. Zacząłem na niego patrzeć trochę prawdziwiej, dostrzegając też jego dobre strony bez tych nawarstwień z kilkunastu lat. Padły nawet słowa "przepraszam" i "wybaczam", choć wiem, że pochopnie, bo nie wszystko było wtedy wyjaśnione i przemyślane. Zaczął się nowy etap, inny, nigdy wcześniej niepoznany. I chociaż wciąż zdarzają się momenty, że zastanawiam się, dlaczego mama tak bardzo zabiega i troszczy się o tatę, to potrafię też dostrzec ich prawdziwe zakochanie, gdy siedzą przytuleni na łóżku. A ja zwolniłem jego miejsce w domu, które przed laty zająłem, gdy nie był w stanie być głową rodziny. Postanowiłem budować swoje życie sam, w zupełnie nowej rzeczywistości. Dałem sobie szansę na prawdziwe zapomnienie. Szanuję go mimo wszystko. Dlatego moja opowieść jest anonimowa. Niechętnie, ale widzę, że gdzieś tam się starał - czasem wyłącznie o święty spokój, a czasem też o mnie. On również ma mi wiele do wybaczenia, bo nie byłem dobrym synem. Mam wrażenie, że już nigdy nie zbudujemy relacji bliskiej i czułej, ale kocham go i okazuję to na tyle, ile jestem w stanie. W tym też nie jestem najlepszy. Nie eksperymentuję z życiem Nie chcę być ojcem, nie chcę mieć dzieci, bo jesteśmy do siebie podobni. Boję się być ojcem nieobecnym, a wiem, że mam do tego predyspozycje. Jestem introwertykiem, co nie znaczy, że egoistą. Dla mnie małżeństwo nieposiadające dzieci też jest pełną rodziną. Życie ludzkie jest zbyt cenne, żeby eksperymentować z jego powoływaniem. Pojawienie się dziecka zmieni wszystko? Tak, ale nikt nie powiedział, że na lepsze. Mając świadomość swoich braków, nie chcę zapraszać na świat nowej istoty. Nie chcę skazywać mojego dziecka na swoją nieobecność. Wszyscy myślą, że dojrzewanie musi zaprowadzić mężczyznę do ojcostwa, a może przecież prowadzić też do świadomej rezygnacji z dzieci. I to też jest cenne. Celibat jest pochwalany, bezdzietność hańbiąca, a dla mnie to dwie decyzje wymagające podobnej świadomości i dojrzałości. Przyjmuję to, że nie będę mógł zawrzeć sakramentalnego małżeństwa, choć nie do końca się z tym zgadzam. Myślę o tym już teraz, bo aborcja nie wchodzi w grę. Trudno jest znaleźć partnerkę, która byłaby gotowa zrezygnować z macierzyństwa. Ja nie mogę tego żądać od niej ani ona zmuszać mnie do ojcostwa. Ale wierzę, że poznam kiedyś kobietę, dla której nie będę wybrakowany. Przeznaczony do wyburzenia Słyszałem wiele razy, że mam przez to spaczoną wizję ojcostwa Boga, bo sam miałem ojca odbiegającego od pozytywnych wzorców. Wręcz przeciwnie. Nałożyłem na obraz Boga wszystko, co najlepsze; wszystko, czego nie mogłem odnaleźć we własnym ojcu. Oczekiwania, marzenia i to, w czym chciałem być podobny do niego. Sama świadomość własnych ograniczeń i tego, jaki nie powinien być ojciec, nie wystarczy, żeby robić to lepiej. Z jednej strony są to lęki, nad którymi muszę pracować, ale z drugiej życiowe sytuacje ukształtowały mnie na tyle mocno, że próbując się zmienić, musiałbym zanegować całego siebie. To nie są tylko poprawki wizualne, to więcej niż generalny remont. Musiałbym zburzyć wszystko, jakby urodzić się na nowo i uczyć życia. Pewnych rzeczy nie da się zrobić, bo życie mamy tylko jedno. Tata nie nauczył mnie kochać, godzić się ze stratą, nie pozwolił przeżyć żałoby, choć też nie zabraniał. Po prostu go nie było. A razem z nim tak jakby zabrakło mi języka, którym umiałbym wyrazić to, co najważniejsze w przełomowych momentach mojego życia. Ojciec duch. Nie musisz mi wierzyć. Wiem, że po przeczytaniu tego tekstu możesz mieć w głowie proste rady i oczywiste rozwiązania. Przecież Bóg uzdrawia. Nie wiesz jednak, jak to jest być mną. W przepisie na życie zabrakło mi kilku kluczowych składników. Powinienem szukać zamienników? A może lepiej z tego, co mam, stworzyć własny przepis? Wiem, że Bóg mnie chce nawet takiego.
Kiedyś trójka dzieci to była norma. Teraz najczęstszym modelem jest rodzina z jednym dzieckiem. Dlaczego współcześni rodzice nie chcą mieć więcej dzieci? Moja koleżanka dwa lata temu urodziła córkę, i od dwóch lat jest w niej absolutnie zakochana. Macierzyństwo jest dla niej źródłem niewyczerpanej satysfakcji i szczęścia. Gdy jednak zapytałam ją ostatnio, kiedy mała Ola może spodziewać się rodzeństwa, odpowiedziała, że raczej nigdy. „Skupiam się na Oli i nie planuję kolejnych dzieci”. Takich mam, jak moja koleżanka, jest u nas coraz więcej. Dlaczego podejmują decyzję o wychowaniu jedynaków? Powód nr 1 Praca Chociaż dużo się ostatnio mówi o łączeniu pracy z macierzyństwem, to jednak rzeczywistość jest zdecydowanie mniej różowa niż to, co prezentowane jest w oficjalnych dokumentach. Mamie małego dziecka nadal bardzo trudno jest po pierwsze: przekonać pracodawcę, że jest dobrym pracownikiem, a po drugie: kiedy już znajdzie pracę – pogodzić ją z macierzyństwem. Nadal to głównie matki biorą L4 na chore dzieci i nadal to one wybiegają chwilę przed końcem pracy, aby zmienić nianię - co przekłada się na to, że nadal to one narażają się szefom (i często współpracownikom). Powód nr 2 Stres Pierwsze lata życia po porodzie łączą się z ustawicznym rodzicielskim strachem o zdrowie i rozwój malucha. Takie ciągłe napięcie może wykańczać. Kiedy natomiast maluch kończy trzy, cztery lata, wydaje się nam już duży. U niego katar jest już „tylko” katarem a nie „aż” katarem. Leczenie antybiotykiem nie idzie już – tak jak jest u bobasa – w parze z biegunką (przynajmniej nie zawsze). Zwykły upadek nie budzi lęku o wstrząs mózgu. Pielęgnacja kilkulatka chociaż może nie jest łatwiejsza, to na pewno nie łączy się już z tak wielkim stresem. Nic dziwnego, że po „odchowaniu” malucha wcale nam się nie uśmiecha powrót do pieluszek. Poznaj małe sekrety mam - o czym wolimy nie mówić na głos? Powód nr 3 Pieniądze Jasne, nie są najważniejsze, ale bez nich raczej byłoby trudno wychować dziecko. I nie tylko chodzi o koszt pieluszek, wózka czy zabawek, ale o ceny leków, a także ubranek, które po wprowadzeniu 23-procentowej stawki Vat na artykuły dziecięcej w 2012 r. znacznie podrożały. Nie mówiąc już o tym, że coraz częściej młode mamy nie mają możliwości pozostawiania dzieci pod opieką babci (bo ta jeszcze pracuje albo mieszka daleko), więc jeśli chcą wrócić do pracy, muszą zatrudniać nianię i nierzadko płacić jej ponad połowę własnej pensji. I jasne, że będą mamy, które zamiast szukać niani będą wolały (i będą mogły sobie na to pozwolić) zostać na urlopie wychowawczym. Ale są też i takie, które do pracy wrócić muszą i najzwyczajniej w świecie nie stać ich na kolejne dziecko. Powód nr 4 Dziecko Skupienie się na urodzonym już maluszku to jeden z najczęściej powtarzających się powodów, dla których rodzice nie decydują się na kolejne dziecko. Tłumaczą, że wychowanie jednego malucha pochłania prawie cały ich zasób czasu i uwagi i nie dają się przekonać, że rodzeństwo wychowuje się łatwiej... Powód nr 5 Zmęczenie No i wreszcie dotarłyśmy i do tego ostatniego, chociaż wcale nie mniej ważnego powodu: zmęczenie macierzyństwem. Brak snu, brak wolnego czasu, brak możliwości realizowania własnych pasji – to wszystko łączy się z dzieckiem, I chociaż hasło „Uśmiech dziecka wszystko nam wynagradza” brzmi świetnie, to kiedy z teorii przejdziemy na praktykę, okaże się, że jednak – często nie wynagradza. Kochamy swoje dzieci, co do tego nie ma wątpliwości. Ale wiele ze współczesnych mam ma inne ambicje, niż całkowite skupienie się na macierzyństwie. Ani lepsze, ani gorsze – po prostu inne. I często właśnie z powodu tych innych ambicji współczesne mamy poprzestają na rodzicielskim programie minimum.Dlaczego w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci? 8 maja do Dzień Polskiej Położnej, ale coraz mniej z nas ma okazję do spotkania z położnymi. Od pewnego czasu dość głośno mówi się bowiem, że jesteśmy społeczeństwem starzejącym się. Z roku na rok w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Jak mówią eksperci, przyczyn tego stanu Bycie matką jest fascynujące. Szczególnie dla innych osób. Kiedyś pytali stale, kiedy będziesz miała dziecko, potem, kiedy rozwiązanie, zaglądając do wózka padały pytania o imiona i o to, czy karmisz, gdzie czapeczka i czy to dziecko całe w różowym to chłopczyk. Teraz, kiedy w końcu już jesteś mamą, notorycznie pada pytanie, czy będziesz mieć więcej dzieci. Zwykle nie bywam dłużna i pytam „a Ty”? I tutaj często pojawia się „yyyy, no… eeee”. A ja wiem na pewno i podpowiadam – jak poznać, że nie chcesz mieć więcej dzieci? FujWzdrygasz się na widok wymiotów, obślinionych śliniaczków, lepkiej buzi. Jako osoba bezdzietna nie wyobrażałaś sobie, że widok kupy pozostawi Cię niewzruszoną. A potem stajesz się matką i nawet wtedy, kiedy masz kupę za paznokciami, wzruszasz ramionami, przecierasz ręce zawsze znajdującą się pod ręką mokrą chusteczką i jedziesz dalej z koksem. Nic wielkiego. Kiedy dzieci podrosną, sama świadomość grzebania w pampersie znowu jest obrzydliwa. Kulki Małpie gaje, kulkolandy, aquaparki, zamknięte place zabaw, w których cały czas ktoś jęczy, piszczy, płacze lub krzyczy – zamiast przystanąć, sprawdzić cennik i wiek, od którego można dziecko zostawić, a samemu czmychnąć na zakupy, omijasz z daleka? To dobry znak tego, że nie chcesz mieć więcej dzieci. Słodkie ciuszki, piszczące zabaweczki, odjechane wózki, kocyki od projektantów Kupa złomu, nie robią na Tobie żadnego wrażenia? Ewentualnie w myślach wzdychasz na wspomnienie fortuny, którą w wielkich torbach wyładowanych różowym badziewiem hurtowo oddawałaś znajomym? Kocyk za 300 zł? Po Twoim trupie! I ile to tak naprawdę jest 31 miesięcy? Dlaczego producenci sprzętów dla dzieci każą Ci wysilać się matematycznie przy zakupie prezentu na urodziny roczniaka znajomych? Małe dzieci Nie roztapiasz się na widok noworodka? Nie płaczesz na reklamie ze szczeniaczkami? Widok kobiety w ciąży nie powoduje ukłucia zazdrości? Nie zapisujesz fajnych imion dla dzieci? Kiedy w rodzinie lub znajomym urodzi się dziecko, główną myślą, która Ci towarzyszy patrząc na słodkie zawiniątko jest „mnie nie oszukasz”! Ciąża, poród, połóg, karmienie na żądanie, pogryzione sutki, wstawanie w nocy bilion razy, ząbkowanie, odpieluchowanie, odsmoczkowanie? Podziękuję. Ciuchy Zamiast maminego dresu w szarym kolorze, który wszystko przyjmie, wygodnych butów na płaskim obcasie, spodni, w których można wykonywać dowolne akrobacje podłogowe, obowiązkowym kurku na głowie, który na szybko, niedbale zaplotłaś o 5 rano, ale o 5 po południu nadal masz na głowie i torby z Ikea, w której zmieści się pół lodówki przekąsek, ubranie na zmianę i na każdą pogodę, pięć ulubionych przytulanek, książeczki, smoczki, butelki, kocyki, pieluchy, zamiast tego kupujesz białą spódnicę, obcisłe rybaczki, szpilki, wiszące kolczyki i mikroskopijną torebkę. Tak, jesteś gotowa „wyjść z pieluch”. Mokre chusteczki Kiedyś wydawało Ci się, że wynalazca mokrych chusteczek powinien dostać Nobla za wyjątkowe zasługi dla ludzkości? Przecierałaś mokrymi chusteczkami i brudne buty i kokpit w samochodzie i kuchenny stół i zakurzoną szafkę? Piąteczka. Kto tego nie robił, chyba nie był prawdziwym rodzicem na polu walki. Otóż to mija i nastaje dzień, w którym tak bardzo nie chcesz znaleźć się na dziale dziecięcym w supermarkecie, że znowu radzisz sobie w życiu bez mokrych chusteczek. Waga po ciąży Nieuchronnie minął czas, w którym możesz sobie pozwolić na dowolną dietę, bo w końcu po co się spinać, skoro jeszcze nie zakończyłaś reprodukcji? Albo karmisz, albo jesteś w ciąży, albo pomiędzy jednym dzieckiem, a kolejnym. Schudniesz, kiedy rodzina będzie w komplecie. Kiedy nie chcesz mieć więcej dzieci, ta wymówka staje się lekko nieaktualna. Szczególnie, jeśli w ciąży byłaś ostatni raz 6 lat temu. Inni dorośli Twoi znajomi z „Mamy Antka”, „Mamy Zuzi”, „Taty Kazika”, zaczynają znowu mieć normalne imiona i spotykając się z nimi chcesz porozmawiać na inny temat niż przebieg ciąży, ząbkowanie i wybór przedszkola. O nie! Jest wiele niewiadomych w Twoim życiu – czy chcesz mieć psa? Może. Czy chcesz zmienić samochód? Kiedyś. Czy chcesz kupić dom? Prawdopodobnie. Jest jednak jedno pytanie, na które na pewno znasz odpowiedź i podajesz ją w każdej sytuacji i niezależnie od osoby pytającego bez zastanowienia, niemal krzycząc. Czy chcesz mieć jeszcze jedno dziecko? Nie! Nie! Na pewno nie!♦To pisałam ja, mama wkrótce sześcioletnich trojaczków. Na ten moment bardziej prawdopodobne wydaje mi się lądowanie na księżycu niż urodzenie kolejnego dziecka. Pozdrawiam w szpilkach i wiszących kolczykach. Zdjęcie: źródło. Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:iZostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów! .