Potem, nieco ponad rok temu, mój mąż się zmienił. Rzadko zaczęliśmy uprawiać seks, mąż ciągle był rozdrażniony. W każdą sobotę wychodził z przyjaciółmi na drinka. Jak się okazało, nie tylko mężczyznami. Poznał młodą dziewczynę, młodszą od niego o 25 lat. W przerwach mówił, że kocha swoją żonę, że chce mieć Użytkownik4217809 Dołączył: 2020-11-19 Miasto: Bzzz Liczba postów: 224 5 czerwca 2021, 10:37 Pytam , bo uważam że ciągłe utyskiwania mojej mamy są nie na miejscu. Wprowadza mnie jsk zwykle w poczucie winy, że nie przyjeżdżam do niej ciągle. Jest to 500 km. Czyli 7 h pociągiem lub samochodem. teraz pretensje że nie wziełam piątku wolnego żeby do niej przyjechać na 4 dni. To mój urlop do cholery! Właśnie dlatego nie wziełam żeby nie jechać... bywam 2 x na rok na 2 dni bo więcej nie wytrzymam i mi sie nudzi, bo to nie moje życie... Mama ma partera z którym ciągle coś robi na działce. Mój brat mieszka 10 km od niej ale też widzą się raz na 2 mies. Ale ciągle mówi że by chciała mieć córke przy sobie.. (Po co? Jeszcze są sprawni...) mam rację czy powinnam spokornieć? Rozmawiam przez tel raz na 3 dni całkiem długo. Dołączył: 2014-03-31 Miasto: Olsztyn Liczba postów: 8290 5 czerwca 2021, 10:48 spokornieć nie, porozmawiać tak a do tego potrzeba odporności i dojrzałości emocjonalnej Dołączył: 2015-04-11 Miasto: Kraków Liczba postów: 532 5 czerwca 2021, 10:55 wg mnie nieważne jaka to relacja, partnerzy, przyjeciele, rodzic-dziecko - chęć spotkania powinna wychodzić z obu stron, więc nie rozumiem pretensji twojej mamy i zmuszania do brania urlopu. Jasne, może być jej przykro, ale ty decydujesz jak spędzasz swój wolny czas (jeśli akurat planowałas urlop i czas dla siebie to jej pretensje są niestosowne). Z drugiej strony wizyty 2x w roku na 2 dni to mnie wg trochę mało (biorąc pod uwagę dzieląca was odległość) ale to moja subiektywna opinia, jeśli wasza relacja nie jest zbyt zażyła to nie widzę potrzeby zmuszać się do częstszych odwiedzin (chociaż z drugiej strony piszesz, że macie częsty kontakt tel). Ja z moimi rodzicami widze się średnio raz na 2msc po 2-3dni, 100km odległości. Wcześniej zawsze dogadujemy termin wizyty, przeważnie moi rodzice wychodzą z inicjatywą odwiedzin. Użytkownik4217809 Dołączył: 2020-11-19 Miasto: Bzzz Liczba postów: 224 5 czerwca 2021, 11:22 wg mnie nieważne jaka to relacja, partnerzy, przyjeciele, rodzic-dziecko - chęć spotkania powinna wychodzić z obu stron, więc nie rozumiem pretensji twojej mamy i zmuszania do brania urlopu. Jasne, może być jej przykro, ale ty decydujesz jak spędzasz swój wolny czas (jeśli akurat planowałas urlop i czas dla siebie to jej pretensje są niestosowne). Z drugiej strony wizyty 2x w roku na 2 dni to mnie wg trochę mało (biorąc pod uwagę dzieląca was odległość) ale to moja subiektywna opinia, jeśli wasza relacja nie jest zbyt zażyła to nie widzę potrzeby zmuszać się do częstszych odwiedzin (chociaż z drugiej strony piszesz, że macie częsty kontakt tel). Ja z moimi rodzicami widze się średnio raz na 2msc po 2-3dni, 100km odległości. Wcześniej zawsze dogadujemy termin wizyty, przeważnie moi rodzice wychodzą z inicjatywą odwiedzin. dziękuję . z rozmowami przez tel czy whatssap nie mam problemu. Widzimy się przez kamerkę. Mogę wrócić do swoich obowiązków po rozmowie. ja od zawsze nienawidzę spać poza domem i skręca mnie jak mam to robić. Tym bardziej że nie jest to mój rodzinny dom tylko partnera mamy. 2 x po 2 dni to mAło wiem, ale bywało częściej i nadal słyszałam wyrzuty ( najlepiej to żebym rzuciła pracę i wszystko i z nią zamieszkała..). Dołączył: 2007-02-06 Miasto: Liczba postów: 10561 5 czerwca 2021, 11:43 nie ma regul kto z kim i na ile powinien sie spotykac, to dotyczy tez rodzicow. Ja widzialam sie z rodzicami nie za czesto mimo ze mieszkalismy 24 km od siebie. Kazdy ma swoje sprawy, zycie , obowiazki i u mnie nikt nie narzekal. Mama pracowala duzo i miala swoje sprawy, tak jak dzieci musza umiec odciac pepowine , rodzice tez powinni. Teraz ja jestem tez w sytuacji ze dzieci sa daleko i widzimy sie naprawde za malo, ale kazdy wie ze to nie takie proste, bo odleglosc, bo ograniczone urlopy i nikt nie marudzi. Tesknimy, rozmawiamy na kamerze i widzimy sie srednio raz w roku, byly lata ze i to nie udawalo sie. Szczerze nie znosze i nie rozumiem takich matek jak twoja. Dołączył: 2021-04-25 Liczba postów: 324 5 czerwca 2021, 12:32 Nie bylam od wakacji 2019 ale ja mieszkam za granica. W tym roku tez Nie przylece, za rok tez nie chce. pola299 5 czerwca 2021, 15:03 zapraszaj matkę z jej partnerem do siebie i ty bądź animatorem czasu w sposób jaki lubisz. Ciliegiaa 5 czerwca 2021, 16:03 Masz racje, przecież na dobrą sprawę wcale nie musisz tam jeździć, jeśli nie czujesz takiej potrzeby emocjonalnej i źle się tam czujesz. Po prostu trochę asertywności i tyle, nie musisz się nikomu tłumaczyć przecież ze swoich planów i swojego urlopu. Ja mam akurat o tyle nietypowo, że mnie wychowywali głównie dziadkowie ( tzn. tata i dziadkowie, po śmierci taty dziadkowie) i to ich traktuje jako dom rodzinny. Mam do nich jakieś 760 km i jeżdżę różnie, czasem jest rok, gdzie jestem u nich 3 x w roku po 3-5 dni, a czasem mam rok taki jak teraz, kiedy mamy czerwiec dopiero a ja już byłam 3 razy własnie po te 3-5 dni. Zawsze jak jadę zostaje 3-5 dni, bo na krócej mi się nie opłaca patrząc na odległość, a więcej nie jestem w stanie wytrzymać z nimi pod jednym dachem, mimo, że ich bardzo kocham - mam podobne odczucia, nie moje życie, nie moja mentalność i w ogóle wszystko nie moje. Jeżdżę bo chcę, bo ich kocham i czuję taką potrzebę, dlatego staram się aby te 3 x w roku to było takie minimum i dotychczas chyba tylko raz mi się nie udało ( 2 lata temu byłam tylko raz na cały rok na Święta, ale miałam dużo pracy). Jeśli chodzi o matkę, to przez wiele lat mieszkałyśmy w innych krajach i jeździłam do niej 1-2 razy w roku, teraz mam do niej 400 km i jeżdżę raz na dwa-trzy lata bo zwyczajnie nie czuję potrzeby by jeździć częściej. Dołączył: 2021-01-29 Miasto: Otwock Liczba postów: 507 5 czerwca 2021, 18:44 Mieszkam 3h drogi od rodziców i jestem raz na 1-2msc. I jeżdżę głównie ze względu na mamę, bo nie chcę jej smucić, chociaż nie mam potrzeby się spotykać z rodzicami. Mój facet ostatnio był z pół roku temu, ma do swoich 5h jazdy. I też jeździ z musu. Moja mama i tata nie lubią takich rozrywek jak ja lubię więc ciężko coś razem wymyślić. To trudne kiedy chcesz mieć czas dla siebie, ale musisz te wolne poświęcić i jechać do rodziców. Rozumiem twoją sytuację. Dołączył: 2016-06-20 Miasto: Berlin Liczba postów: 434 5 czerwca 2021, 21:30 A ona nie może przyjechać? Jeśli piszesz że jest sprawna. Ja cię dobrze rozumiem- nie każdy ma super relacje z rodzicami i też odległość powiększa problem-moja przyjaciółka ma godzinę drogi jedzie na obiad/święta , na noc wraca do siebie...to rozumiem że jest czesciej. Ja widziałam się z mamą w wakacje ...potem pandemia, ograniczenia na granicach....no i nie chciałam jechać póki się nie zaszczepia, teraz już czekam aż sama się zaszczepie. Parcia nie mam, i co więcej psychicznie że mna lepiej z mniej intensywnym kontaktem. podobnie z teściową. Po roku to się nawet za nimi stęskniłam , z chęcią pojadę latem. Chyba tak lepiej niż na siłę? Ale serio polecam zaproszenie mamy-raz że może cię zrozumie lepiej jak przyjdzie je pokonać kilometry, spać na cudzym itd dwa to ty zorganizuje aż czas, może jej się spodoba jak go lubisz spędzać? I w ogóle zmiana i wyjście ze schematu bywa dobre.
witam. oceńcie poniższą sytuację. dziś mamy poniedziałek, byłam u rodziców we wtorek na kawce, mówiłam ,że do końca tygodnia jesteśmy zajęci bo mamy gości i może wybierzemy się na jakąś wycieczkę w góry. w góry pojechaliśmy w czwartek -
Prosiłem, błagałem żonę: „Nie jedź!”. Nie posłuchała. Marzyły jej się wielkie pieniądze. No i ona je pewnie ma. A my...? Kiedyś, przed laty, Danuta Rinn śpiewała piosenkę „Pieniądze szczęścia nie dają”. Te słowa tak bardzo pasują do dzisiejszego świata, w którym przyszło nam żyć. Wystarczy rozejrzeć się tylko wokół siebie, gdziekolwiek mieszkamy, przyjrzeć się naszym rodzinom lub posłuchać rozmów w swoim miejscu pracy, to zaraz zrozumiemy, ile jest nieszczęścia i łez z powodu dużych pieniędzy. Jak ogromna zazdrość zapanowała wśród naszych rodzin, pośród polskiego społeczeństwa, gdzie pieniądz zdominował wszystkie wartości ludzkiego życia, gdzie stawiany jest na pierwszym miejscu – a z taką postawą szczęścia się raczej nie zazna. Kilkanaście lat temu poznałem Kasię Bardzo ładną dziewczynę pochodzącą z wioski oddalonej od mojej o kilka kilometrów. Z widzenia znałem ją jeszcze w liceum. Chodziliśmy ze sobą ponad cztery lata. Ja już wtedy pracowałem jako majster u mojego ojca na budowie. Kasia myślała o studiach, ale później zrezygnowała z tego pomysłu. Podjęła pracę w sklepie odzieżowym i to zajęcie jej się spodobało. Byłem tak zakochany w mojej Kasieńce, że świata poza nią nie widziałem. Inne dziewczyny, czy to na zabawie tanecznej, czy prywatce, mogły dla mnie nie istnieć. Dziś, po latach, nie mogę uwierzyć, że tak mogło być. – Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, nigdy nie było między nami nawet małego nieporozumienia – mówię często kolegom, jeśli chcą mnie jeszcze słuchać. No tak, ale miłość miłością, a życie toczy się swoimi torami... Moja Kasia mieszkała na wsi, wraz z rodzicami. Jej starszy brat założył rodzinę i wyjechał do miasta za pracą. Rodzice Kasi mieli małe gospodarstwo i ładny piętrowy dom. Zawsze byli mi bardzo życzliwi. Naprawdę, takich teściów to ze świecą szukać. Po czterech latach szczęśliwego narzeczeństwa postanowiliśmy z Kasią wziąć ślub. Zarówno jej rodzice, jak i moi byli z tego powodu bardzo zadowoleni. Mój tata na lewo i prawo chwalił się, jaką to będzie miał ładną i sympatyczną synową. A mama zachwycała się jej kulinarnymi zdolnościami. Po uzgodnieniu wszystkich szczegółów z rodzicami Kasi i moimi rozpoczęliśmy przygotowania do wesela. Zorganizowaliśmy huczną imprezę – taką, o jakiej zawsze marzyłem – na 200 osób. Trwała dwa dni, bo i na poprawinach goście tańczyli do północy. Po pięknym weselu zaczęliśmy nasze wspólne życie. Zamieszkaliśmy z Kasią u jej rodziców, na piętrze. Oboje pracowaliśmy i szczęśliwie płynął nam czas w małżeństwie. W wolnych chwilach urządzaliśmy sobie wycieczki do różnych ciekawych miejsc. Oboje bardzo lubiliśmy góry i przyrodę. A raz wyjechaliśmy nawet nad Morze Śródziemne. Wtedy naprawdę chciało się żyć. Tak mijały tygodnie i miesiące. Rok po ślubie urodził nam się syn. Imię wybieraliśmy wspólnie z rodzicami Kasi i moimi. Było z tym trochę kłopotu, bo każdy uważał, że jego propozycja jest najlepsza. W końcu wszyscy uznaliśmy, że najpiękniejszym imieniem dla naszego synka będzie Kacperek i tak został zapisany w urzędzie. Chłopak bardzo szybko rósł i zanim skończył rok, zaczął już chodzić. Lubiłem się nim chwalić w rozmowach z kolegami. Po trzech latach małżeństwa Kasia urodziła śliczną dziewczynkę. Znowu narada rodzinna, jakie imię wybrać, jakie będzie najlepiej pasować do naszej córeczki. W końcu zdecydowaliśmy się na Kingę. Ciągle w pracy pokazywałem kolegom zdjęcia dwójki moich ślicznych pociech. Dziadkowie też oszaleli na punkcie wnucząt. Zarówno jedni, jak i drudzy bardzo nam pomagali, nieraz podejmując się nawet całodziennej opieki na maluchami. Gdy dzieci trochę podrosły, moja żona zaczęła myśleć o powrocie do pracy. Przeglądała oferty w Internecie, zaglądała na „Facebooka” i „Naszą klasę”, rozmawiała z koleżankami ze szkoły. W końcu doszła do wniosku, że najlepiej dla niej i dla naszej rodziny będzie, jeśli wyjedzie na jakiś czas za granicę. Mówiła, że tylko w ten sposób uda nam się podreperować budżet, wyremontować dom i zmienić samochód na większy i nowszy. Od początku nie pochwalałem tego wyjazdu – Musisz być zawsze przy mnie i przy swoich dzieciach, twoje miejsce jest przy nas, bez ciebie życie rodzinne straci sens – mówiłem żonie. Zresztą nie tylko ja próbowałem Kasię przekonać, aby zrezygnowała z zamiaru wyjazdu. Robili to także jej rodzice i moi. Trwały bardzo długie rozmowy, wszyscy namawialiśmy Kasię, żeby podjęła pracę w kraju. Nawet wydawało mi się, że udało nam się ją przekonać, bo przez kolejne tygodnie nie podejmowała tematu. Już się cieszyłem, że zrezygnowała ze swojego pomysłu. Niestety, pewnego razu po przejrzeniu wpisów na Facebooku i rozmowie z jakąś koleżanką, Kasia powiedziała: – Kochanie, pojadę, zarobię i wrócę. Moi i twoi rodzice będą ci pomagać w opiece nad dziećmi, już z nimi rozmawiałam. Czas szybko minie, a pieniążki się przydadzą. Nigdy tu takich nie zarobię. Zobaczysz, nie będziesz żałował, i potem jeszcze będziesz mi dziękował, że się na to odważyłam. I co ja mogłem zrobić? Siłą ją powstrzymać? Mimo mojego sprzeciwu Kasia zaczęła szukać ofert pracy za granicą, które by jej odpowiadały. Dotąd szukała, aż znalazła. – Włochy, opieka nad starszą panią – oświadczyła mi. – Na trzy miesiące. Prosiłem Kasię, żeby się jeszcze zastanowiła. – Jak ja sobie poradzę z dziećmi bez ciebie? – brałem ją na litość. – Nie wyjeżdżaj, nie psuj naszego szczęścia. Nie słuchała... Kacperkowi i Kindze nic nie mówiła o wyjeździe. Zresztą byli jeszcze za mali, żeby to zrozumieć. Ja też tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, jak to jest, kiedy zabraknie żony, a zwłaszcza matki małych dzieci. Tymczasem Kasia, po załatwieniu wszystkich formalności, czekała na telefon z informacją, kiedy ma jechać. W końcu nadszedł ten dzień. Pożegnała się z z rodzicami i ze mną. Dzieci jeszcze spały. Nie budziła ich. Może i lepiej, przynajmniej oszczędziła im płaczu. Na początku wszystko było w jak najlepszym porządku. Pracowałem jak dawniej, a dziećmi zajęli się rodzice Kasi. Moi też często przyjeżdżali. Jakoś się kręciło. Pewnie, że były trudności. Nie wiedziałem, jak się zaplata warkoczyki Kindze, co Kacper je na śniadanie, gdzie jest pościel na ich małe kołderki… Ale jakoś, wspólnymi siłami, dawaliśmy sobie radę. Kasia przyjechała po trzech miesiącach, przywiozła trochę kasy, ale też poinformowała nas, że za tydzień wraca do Włoch, bo tak się umówiła. Nie pomogły rozmowy z rodzicami i płacz dzieci. Wyjechała ponownie. I tak to trwało dwa lata. Moja żona wyjeżdżała i wracała. Fakt, że dzięki zarobionym przez nią pieniądzom nasz dom wypiękniał. Ale co z tego, skoro brakowało w nim Kasi. W pewnym momencie zacząłem się na dobre niepokoić, bo żona rzadziej dzwoniła, a nasze rozmowy były jakieś dziwne, inne niż wcześniej... Tłumaczyłem sobie, że może tam coś z pracą jest nie tak i ona nie chce mi tego mówić, żebym się nie martwił. Rodzice Kasi też twierdzili, że ich córka jest ostatnio nieswoja. W pracy koledzy uspokajali mnie: – Tysiące Polaków wyjeżdża za granicę, młodzi, starsi, żony, mężowie – dorabiają się i wracają. To mi dodawało otuchy. Kilka dni później doznałem szoku. Zadzwoniła Kasia i jak gdyby nigdy nic w rozmowie oświadczyła mi: – Słuchaj, na razie nie wracam, wytłumacz to jakoś wszystkim. Z początku nie wiedziałem, czy mówi poważnie, czy to jakiś głupi żart. Ale wkrótce dotarło do mnie, że Kasia nie żartowała, bo... przestała odbierać telefony! Dzwoniłem, nagrywałem się na pocztę, dzieci się nagrywały... Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Zadawałem sobie pytanie, co się stało i nie mogłem uwierzyć, że moja Kasia może tak podle postąpić – porzucić rodzinę. Mniejsza już o mnie, ale zostawić własne dzieci?! Jak miałem im wytłumaczyć, że ich mamusia nie wróci? Były jeszcze malutkie, w wieku przedszkolnym, cokolwiek bym im powiedział, zrozumiałyby tylko tyle, że mama ich nie chce, nie kocha... Nie potrafiłyby pojąć, dlaczego tak się stało. A ja nie umiałem im tego wytłumaczyć, bo sam nie rozumiałem tej sytuacji. Byliśmy z Kasią bardzo dobrym małżeństwem. Cieszyliśmy się sobą i dziećmi. Śmierci bym się prędzej spodziewał niż takiego obrotu sprawy. Nie dawałem za wygraną, dzwoniłem do żony kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt razy dziennie. W końcu usłyszałem w słuchawce jej głos. – Nie dzwoń więcej – powiedziała. – Mnie też nie jest łatwo. – Kasiu! – krzyknąłem. – Wracaj, wszyscy czekamy na ciebie, dzieci czekają! Odpowiedzią był płacz, a potem się rozłączyła Nie rozstawałem się z komórką. W nocy zrywałem się ze snu, bo zdawało mi się, że dzwoni. Żyłem nadzieją, że Kasia zmieniła zdanie i wróci. „Na pewno kiedyś zmądrzeje” – myślałem. Nie zadzwoniła i nie odebrała już więcej żadnego z moich telefonów. Minęło pięć lat. Kasia nie wraca. W rodzinie zaczęły się nieporozumienia i kłótnie. Ja mam pretensje do rodziców Kasi, że zrujnowała życie mnie i naszym dzieciom. Moich rodziców też ta sytuacja bardzo dotknęła. Nie wiem, co teraz ze mną będzie, gdzie będę mieszkał, czy mam odejść z dziećmi od rodziców Kasi? Ale dokąd pójdziemy? Dzieci są do dziadków bardzo przywiązane i nie są winne, że my – dorośli – nie możemy się dogadać. Miało być tak pięknie, a jest tragedia trzech rodzin. Jak mam pracować i żyć, kiedy sytuacja mnie przerasta? Jakże prawdziwe są te słowa, że pieniądze szczęścia nie dają. Tak mało mówi się o skutkach wyjazdu za granicę – liczy się tylko ekonomia, a nie rodzina. Niech moja smutna opowieść będzie ostrzeżeniem dla innych... Krystian, 37 lat Czytaj także: „Wyglądam jak słoń! Nie żałuję, że urodziłam Marysię, ale nie mogę już na siebie patrzeć!” „Sąsiadka chciała UKRAŚĆ moje dziecko. Jak mogłam być taka naiwna?!” „Sama wychowuję synka. Jego ojciec odszedł od nas, bo... znalazł kogoś nowego. I to pół roku temu! Gdy nasze dziecko miało 6 miesięcy – on wchodził w nowy związek. "
Czułam, że to on nakładł Piotrkowi do głowy tych bzdur, on go podpuścił. Przez następne dni mąż nie wspominał o synu. Łudziłam się, że w końcu odpuścił. Nic z tego! Kiedy dwa tygodnie później pojechaliśmy na obiad do jego rodziców, teściowa poprosiła w pewnej chwili, bym poszła z nią do kuchni. fot. Adobe Stock Życie nie jest sprawiedliwe. Jedni mają wszystko, a inni nic. Ci drudzy mogą jedynie oglądać tych pierwszych w telewizji albo obserwować ich życie z ukrycia, a wieczorami płakać w poduszkę nad swoim losem. Tak to zostało urządzone. Od początku nie miałam szans, żeby się wybić. Byłam brzydkim dzieckiem, a potem pryszczatą nastolatką. W dodatku niezbyt zdolną, bo w szkole łapałam same dwóje i tróje. Jednak to w sumie nic. Bo czy w dzisiejszym świecie dziewczyna naprawdę musi być ładna i mądra, żeby wieść fajne życie? Nie. Musi mieć pieniądze. Ja zaś urodziłam się w biednej rodzinie. I matka z ojcem przekazali mi tę biedę w genach. Kim ma niby zostać córka woźnej i zwykłego, szarego robotnika? Jaką karierę zrobi? Po szkole zawodowej zatrudniłam się w sklepie, bo trzeba było dołożyć się starym do czynszu. Inaczej wyrzuciliby mnie na zbity pysk. „Nie pracujesz, to i nie jesz” – mówili mi często. Wiem, że niektórzy moi rówieśnicy poszli do liceum, a potem na studia i przez pięć lat zbijali bąki. Rodzice płacili za ich utrzymanie, a po wszystkim jeszcze poupychali ich w firmach znajomych za niemałe pieniądze. Szczęściarze. Ja od początku startowałam z gorszej pozycji. W sklepie zarabiałam grosze na śmieciówce. Na tyle mało, że mogłam zapomnieć o wyprowadzce z domu. Kręgosłup bolał mnie od ciągłego stania, a twarz miałam zdrętwiałą od sztucznych uśmiechów. Potem przeniosłam się na kasę do marketu. Tu dawali stałą umowę, jednak roboty było jeszcze więcej. W dodatku codziennie musiałam patrzeć na przystojniaków z grubym portfelem i ich wysztafirowane żonki ciągnące wózki wypełnione żarciem po brzegi. Byli tacy piękni, zadbani i uprzejmi do bólu… Denerwowali mnie. Zwłaszcza że stać ich było na filety z łososia, francuskie sery i inne fanaberie. Na mnie czekał w domu chleb ze smalcem i najtańsze parówki. No i pijany ojciec. Gdy zaczął zaglądać do kieliszka i robić awantury, wiedziałam, że czas na wyprowadzkę. Tylko jak tu cokolwiek wynająć, gdy ledwo mi starczało do pierwszego? Musiałam wziąć dodatkową robotę. Koleżanka, która wyjeżdżała do Anglii, poleciła mnie u takich jednych, u których sama wcześniej pracowała. Miałam przychodzić w każdy weekend na sprzątanie. To typowa szczęśliwa rodzinka. Tatuś, mamusia i kilkuletni dzieciak. Mają wielką chałupę pod miastem. Za dzień spokojnie wyciągam stówkę albo i dwie. Pomnożone przez cztery soboty dały mi niezłą sumkę, za którą mogłam wreszcie wynająć samodzielny pokój. Super, co? I tak gnieżdżę się w moim małym pokoiku, którego jedyną zaletą jest to, że znajduje się z dala od pijanego ojca, a potem idę sprzątać dwustumetrowy dom ludzi niewiele starszych ode mnie. Ona nie pracuje w ogóle. Siedzi w domu i udaje, że zajmuje się synem. On jeździ w garniturze do korporacji. Jest dyrektorem czy kimś takim. W każdym razie dziany gość. Przystojny… Ile razy wyobrażałam sobie, że to ja jestem na miejscu tej jego leniwej żonki. Nic tylko leżę i pachnę. No i jeszcze wydaję pieniądze męża. Z jaką łaską ta lala przekazuje mi wypłatę. Jakbym była jakąś jej poddaną, a ona moją królową, która może mnie skarcić albo pogłaskać po główce. – Dziękuję, bardzo dobrze się pani spisała – powiedziała ostatnio, a w jej głosie pobrzmiewał ton wyższości. Słyszałam go wyraźnie. Zawsze go słyszę, kiedy się do mnie zwraca. Zdzira! W czym ona jest lepsza ode mnie? Że ładniejsza? Też bym była piękna, gdyby mnie było stać na fryzjerów, kosmetyczki i te wszystkie drogie mazidła. Wykształcona? Jak ona studiowała te swoje psychologie czy co tam, ja układałam towar na półkach. To chyba więcej warte niż siedzenie w książkach. A może szczyci się tym, że wyrwała taką partię…? Tak, mogłabym mieć takiego męża. Kulturalny, dobrze ubrany, dżentelmen. W moim życiu znałam tylko Mańków spod budki z piwem. Latali za mną już w szkole, ale ja żadnego nie chciałam. Przynajmniej nie na stałe. Bo jaka przyszłość mnie czeka z takim facetem? Marne życie od pierwszego do pierwszego. Ciężka praca przez cały dzień, potem jakiś serial, bara-bara i spać. Nie, Mańkom z góry dziękuję. Od razu wiadomo, jak taki skończy. Zatrudni się gdzieś na budowie, przyniesie parę groszy do domu, a w końcu i tak go z pracy wywalą i będzie mi siedzieć na karku. Jak ojciec matce. Ja marzę o księciu z bajki. Takim jak mój pracodawca. Może i głupia jestem, ale jak inaczej ktoś taki jak ja ma się wybić w tym świecie? Tylko przez małżeństwo. Wiem, co robić. Wykorzystam moją tajną broń. Tę samą, której kobiety używają od wieków. Seksapil! Może urodą nie grzeszę, ale nawet przy Mańku spod budki z piwem można nauczyć się paru sztuczek. Takich, którym nie oprze się żaden mężczyzna… Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem” Zdecydowałam się o tym napisać, tylko dlatego, że już sama nie wiem, czy mam rację. Mój mąż nie chce odwiedzać moich rodziców i ciągle szuka wymówek. Zanim się pobraliśmy, wydawało mi się, że ich polubił. Co prawda, nie przyjeżdżał do mojego rodzinnego domu zbyt często, jednak zawsze był miły i uśmiechnięty.
fot. Adobe Stock Myślę, że z moją historią spokojnie mogę konkurować w kategorii najkrótszych małżeństw na świecie. Szczerze mówiąc, jestem wdzięczna losowi, że tak się stało. Gdy pomyślę, że mogłabym mieszkać pod jednym dachem z moim byłym mężem i nie wiedzieć, co robi... Do dziś mam mroczki przed oczami i robi mi się niedobrze. Moje małżeństwo trwało 2 miesiące, ale z Markiem poznaliśmy się kilka lat wcześniej. Na początku byliśmy dobrymi znajomymi, jednak im więcej czasu ze sobą spędzaliśmy, tym bardziej między nami iskrzyło. Trzy lata temu, niespodziewanie klęknął przede mną i zapytał, czy zostanę jego żoną. Byłam w szoku, bo parą byliśmy wtedy dopiero kilka miesięcy. Oboje jednak byliśmy dorośli, w miarę rozsądni i przede wszystkim kochaliśmy się ponad wszystko. Oczywiście, że powiedziałam „tak”. Już wcześniej czułam, że coś nie grało Na kilka miesięcy przed ślubem poczułam, że Marek zaczął dziwnie się zachowywać. Nie przykładałam do tego większej wagi, bo podobno często tak bywa — zrzuciłam to na karb stresu przed weselem i starałam się żyć, jakby nic się nie stało. Mój narzeczony często przebywał wtedy u swojej starszej siostry, Aliny. Alkę, córkę ojca Marka z poprzedniego małżeństwa, bardzo lubiłam. Dziewczyna nie miała jednak szczęścia w życiu. Zostawił ją mąż, straciła pracę i długo nie mogła znaleźć nowej. Było to dla mnie naturalne, że Marek, jej brat i mój wtedy przyszły mąż wspiera ją jak tylko może. Ba! Byłam nawet dumna, że wyjdę za takiego odpowiedzialnego, opiekuńczego i kochającego człowieka. Gdybym wtedy wiedziała, oszczędziłabym sobie wiele wylanych łez i nieprzespanych nocy... Nasz ślub był ogromny. Ja wolałam mieć małą i skromną ceremonię, ale Marek, moi teściowie i moi rodzice szybko mnie zakrzyczeli. Wśród blisko setki gości zabrakło jednak bardzo ważnej osoby — Aliny. Mój mąż był mocno niepocieszony, ale nie potrafił mi wytłumaczyć, dlaczego jego siostra postanowiła nie przyjść na ślub swojego jedynego brata. Ja pomyślałam, że pewnie jest jej przykro patrzeć na cudze szczęście, gdy sama jeszcze nie pogodziła się z rozwodem. Nie zaprzątałam sobie tym głowy. Bo dlaczego miałabym to robić w najważniejszym dniu mojego życia? Już zaraz po ślubie i mój mąż zaczął zachowywać się bardzo podejrzanie. Ukrywał telefon, miał tajemnicze rozmowy, znikał z domu na długie godziny. Nie jestem typem, który panikuje z zazdrości, ale to zachowanie, tak niepodobne do otwartego i szczerego Marka zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Kilka razy próbowałam podsłuchać, z kim i o czym rozmawia, gdy chowa się w łazience lub na balkonie. Udało mi się jednak usłyszeć jedynie fragmenty rozmowy, z których może nie potrafiłam wyciągnąć kontekstu, ale główny sens pozostawał ten sam. Jakieś kochanie, jakiś skarb, jakiś misiaczek... Marek mnie zdradzał. Głupia nie jestem i od razu połączyłam fakty. Mój mąż miesiącami udawał, że jeździ do swojej siostry, by ją pocieszyć, a tak naprawdę spędzał czas z jakąś obcą babą, robiąc nie wiadomo co... Za rękę jednak do tej pory go nie złapałam, bo widocznie przez ten czas doszedł do perfekcji w kłamstwach i ukrywaniu faktycznego stanu rzeczy. Zaczęliśmy się kłócić, Marek coraz częściej znikał na całe weekendy. Pewnego dnia nie wytrzymałam — powiedziałam, że muszę od niego odpocząć i wyprowadzam się do rodziców. Po tygodniu nie mogłam już przestać myśleć o mężu. Myślałam, że taka przerwa dobrze nam zrobi. Oboje przemyślimy nasze zachowania i może uda się nam jeszcze uratować to małżeństwo. Może to ja przesadzam, może nie ma żadnego romansu? Nie mogłam dłużej wytrzymać, bo mimo wszystko nadal kochałam go całym sercem. Pojechałam do naszego mieszkania, by rzucić mu się w ramiona, powiedzieć mu, że go kocham i że wszystko będzie dobrze... Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam śmiech kobiety. Czyli ja płaczę za nim dniami i nocami, tęsknię i układam plan, jak uratować nasze małżeństwo, a on sprowadza sobie dziwki do naszej sypialni?! Poszłam za źródłem głosu, ciągle modląc się, bym się myliła, by to nie było to, co myślę... A było jeszcze gorzej Nakryłam ich w łóżku. Naszym łóżku. Marek i Alina, jego siostra, w najlepsze zabawiali się ze sobą. Myślałam, że zwymiotuję. — Marek?! Alina?! Co wy robicie?! Jak mogliście?! — krzyknęłam. Oni spojrzeli na mnie przerażeni. — Anka... To nie tak... — powiedział mój mąż, odsuwając się od niej jak poparzony. — Wynoś się... wynoście się oboje! — wrzasnęłam, ciskając w nich pierwszym z brzegu przedmiotem, który znalazł się w zasięgu mojej ręki. Czyli mój mąż nie kłamał. Jeździł cały czas do swojej siostry, by ją „pocieszyć”. Jak faktycznie to pocieszanie wyglądało? Nie chcę nawet o tym myśleć. Wyrzuciłam go z mieszkania, zablokowałam jego numer i wszystkie konta w portalach społecznościowych. Kontaktuje się z nim jedynie mój prawnik. Ja zostałam w naszym mieszkaniu, ale nie potrafię nawet wejść do sypialni. Zbiera mi się na wymioty, gdy pomyślę, ile razy mój były niedługo mąż sypiał w niej z własną siostrą... Powinnam się wyprowadzić, ale z drugiej strony, to mój dom, w którym pełno jest też pozytywnych wspomnień... Więcej prawdziwych historii:„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wróci攄Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”

3. Ciągle starają się zrobić dla ciebie… wszystko. Podarują ci samochód albo wakacje (oczywiście, samochód który sami wybrali, a wakacje z nimi). Uszczęśliwią zestawem garnków i/lub mebli zupełnie nie pasujących do twojej kuchni i gustu twojego współmałżonka. Ale przecież „chcieli dobrze”… Jak sobie radzić:

Witaj Gwiazdko, doskonale rozumiem Twój stan ducha. Mój mąż też miał nieodciętą pępowinę. Na początku wydawało mi się ze problem są teściowie którzy uzależnili go od siebie pieniędzmi, autem na każde zawołanie, wygodnym życiem. Ale po latach z nim zdałam sobie sprawę, ze to w nim jest problem, bo gdyby miał zdrowy stosunek do pewnych praw wytłumaczyłby swoim rodzicom, ze on chce założyć swoja rodzinę, ze będzie im pomagał kiedy będzie to potrzebne, odwiedzał, ale musi żyć własnym życiem. Nie mieliśmy dzieci z jednej strony dobrze, ale z drugiej żałuję może dziecko otworzyłoby mu oczy i zrozumiałby o co w życiu chodzi. Ale nie udało się, czasami miałam wrażenie ze on nie chce mieć dziecka bo to wiązałaby sie z wzięciem odpowiedzialności za swoja rodzine, moze czułby ze musi trochę odpuścić. Ja z kolei bałam się ze zostanę sama z dzieckiem, ze on dalej nie będzie mnie zauważał, ze będą wychowywać dziecko na swój strój, obsypywać kasa, a moi rodzice zostaną potraktowani jak intruzy. Zresztą dziecko potrzebuje spokoju, a nie walczących mąż tez wolał spędzać czas ze swoimi rodzicami, rodzeństwem a nie ze mną, ja byłam dodatkiem, bo mężczyzna musi mieć żonę, a w małym środowisku..przecież coby ludzie powiedzieli, ze trzydziestokilkuletni facet bez żony i mieszka z rodzicami. Przez 4 lata byliśmy na wyjazdach we dwójkę 2 razy. Zawsze jeździliśmy z teściami lub z jego siostrami, czułam się na tych wyjazdach jak piąte koło u wozu. Cały czas byłam sama, na ostatnim wyjeździe w górach jak wracaliśmy ze stoku, to mój mąż miał problem zeby wysiedzieć ze mną w pokoju, odrazu biegł do pokoju rodziców. Na stoku ciągle patrzył jak idzie jego siostrze, pobiegł wykupić lekcje z trenerem dla siostrzenicy, uczuł swojego ojca jeździć na nartach, a ja sama. Kiedyś zwróciłam mu uwagę , co tylko pogarszało sytuacje bo odkażał mnie wtedy ze wszystkiego mu zazdroszczę, ze wymyślam, ze jestem przewrażliwiona, albo że zabraniam mu kontaktów z rodziną. Mieszkał z rodzicami, schodził do nich kilka razy dziennie, w każdej chwili jest do ich dyspozycji, ja nie migałam się bardzo od odwiedzin u nich, wszystko w granicach zdrowego rozsądku, każde imieniny urodziny, święta obiadki niedzielne, kawki, herbatki. Rodzeństwo przyjeżdżało co tydzień lub dwa, a jemu wciąż mało. Ja się ciągle czepiam, a jak ja chciałam pojechać do swoich rodziców to była za każdym razem mniejsza lub większa wojna, zawsze! twierdził, ze nie zarobie na paliwo, ze moi rodzice to nie przyjadą bo są wyliczeni, ze powinnam co trzy miesiące umawiać się z rodzeństwem i pojechać jak będą wszyscy. Było wiele takich sytuacji, w których mnie niszczył obrażał, nie czuł, ze mnie krzywdzi swoimi słowami, ze próbował zrozumieć, jak on czułby sie gdybyśmy mieszkali u moich rodziców, jak często on chciałby jeździć. Wydawało mi się ze gdybyśmy się wyprowadzili, może to by jakoś minęło, ale z postów w tym wątku, wynika ze mieszkanie oddzielnie nic nie zmieniło. Moze wtedy byłby jeszcze bardziej stęskniony za rodzina i jeszcze bardziej za nimi tęsknił. Wstydzę się tego, mam takie dziwne uczucie, taki ból, ze nie zasługiwałam na miłość mojego męża, mimo tego że dużo dla niego robiłam, zmieniał kilkukrotnie prace, zeby być bliżej, nigdy nie kazałam mu wybierać miedzy rodzina a mną bo uważałam ze to tez byłaby chora sytuacja. chciałam zeby było normalnie, zeby on mnie nie niszczył tylko dlatego ze kolejny weekend z rzędu nie mam ochoty spędzić z teściami czy jego rodzeństwem. Chciałam zeby mnie kochał i czasami odpuścił, przeprosił, powiedział rozumiem. Tłumaczyłam, ze jeśli mamy żyć tak rodzinnie to ja też mam rodzinę. Ale on zawsze znalazł jakąś głupią wymówkę, ze on źle się czuje w towarzystwie mojej siostry, bo ona go obgaduje, nic nie pomogły zapewnienia,ze tak nie jest. Ciągle wszyscy go obgadywali, do znajomych tez przestaliśmy jeździć, bo im tez nie można było ufać. TYLKo mam i tata są ok. Kiedyś powiedział, ze mnie zniszczy jeśli się dowie, ze coś powiedziałam na jego rodzinę. A ja bałam się z kimkolwiek rozmawiać, zeby tylko ktoś nie powiedział komuś ... a on odrazu oskarżyłby mnie. Nawet jeśli powiedziałabym komuś , ze chcę nap. się wyprowadzić bo najlepiej być na swoim. TO CO W TYM TAKIEGO OBRAŹLIWEGO I ZŁEGO???????????Wykrzykiwał, ze ja to zasypałabym go moja rodzina, ze on ma dosyć tych imprez, ze w mojej rodzinie jest tyle dzieci, za chwile będą komunie, i inne imprezy. Wszystko kasa, jak zaprosiłam rodziców na obiad krzyczał, ze on nie będzie utrzymywał mojej rodziny. A jednocześnie ja musiałam z nim chodzić do jego rodziców, bo przecież oni tacy dobrzy, dali mieszkanie, prace, nic nie płacimy... głupie to wszystko wiem, ale jak ma się taka głupotę na codzień człowiek nie wie kim jest, stoi w miejscu nie myśli o przyszłości tylko zastanawia się jak przeżyć kolejny dzień. Nie wiem może ktoś odnalazłby się w tej sytuacji. dla mnie jest to takie żenujące, bo takie trudne do opowiedzenia, do wyrażenia, nienormalne. Dlatego doskonale rozumiem autorkę wątku i współczuję. Ja odeszłam od męża, zostawiłam mu wszystko co mieliśmy meble, sprzęt, samochód, który ja kupiłam przed ślubem ale on napisał umowę na siebie i zapisał na siebie, pieniądze jeszcze z prezentów, wszystko, pożyczam samochód od rodziców zeby dojechać do pracy. Mieszkam u rodziców wspierają mnie, mówią ze mam racje ze nie ma za czym płakać, ale płacze. Czasami tęsknię za tym drobnymi rzeczami, za tym ze kogoś mam, ze nie muszę się rozwodzić, szukać nowego miejsca, pracy.
mąż ciągle jeździ do rodziców
Gość elżbieta-elka-ela-elusia. Goście. Napisano Styczeń 23, 2011. Jestem wkurzona. Moja teściowa i jej ojciec (dziadek mojego męża) zmuszają mojego męża żeby ich odwiedzał. A to fot. Adobe Stock, Drazen Może to zabrzmi dziwnie, ale święto zmarłych zawsze było moim ulubionym świętem. Pamiętam je z dzieciństwa jako dzień, kiedy rodzice nigdzie się nie spieszyli. Spędzaliśmy go razem od rana do wieczora. Po śniadaniu ubierali nas ciepło, zawijali szale, nakładali jednopalczaste rękawice i ruszaliśmy razem na cmentarz. Był niedaleko, więc szliśmy pieszo i rozmawialiśmy. Opowiadali nam o dawnych czasach. Przypominały im się różne śmieszne lub ciekawe historie o członkach naszej rodziny, których nigdy nie poznałyśmy. Pamiętam jedną – o babci, która mieszkała na wsi i nie mogła zrozumieć, dlaczego któregoś lata przyjechali ludzie z miasta i rozłożyli się z kocami na pastwisku. Byli ubrani elegancko, mieli ze sobą kosze z jedzeniem. Jedli na dworze, a mieszkańcy wioski stali i obserwowali ich z daleka, nie mogąc się nadziwić temu widokowi. Bo kto to widział, leżeć na pastwisku! Im, ludziom ze wsi, wydawało się to niewiarygodne, a w miastach rozkwitła właśnie moda na pikniki. Kiedy już byliśmy na cmentarzu, rodzice zapalali znicze i pozwalali nam stawiać je na grobach. Mama zawsze miała ze sobą w termosie gorącą herbatę z miodem i cytryną. Nalewała ją do zakrętki i dawała nam po kolei, żebyśmy wypili i się rozgrzali. – Święto Zmarłych to wbrew pozorom czas, gdy trzeba pomyśleć przede wszystkim o żywych. Pogodzić się, dopóki są wśród nas. Zapomnieć o konfliktach, by móc usiąść na święta Bożego Narodzenia przy jednym stole – mówiła do nas. Potem wracaliśmy do domu na obiad. Był bigos albo kotlet schabowy z kapustą. Na podwieczorek jedliśmy ciasto z jabłkami, a wieczorem szliśmy raz jeszcze na cmentarz, żeby pooglądać setki palących się w ciemności świeczek. Widok był niesamowity. Nie wiem, czy było tak co roku, ale właśnie taki obrazek został mi w pamięci. Zaczęliśmy wspominać krewnych Mój mąż Marek rzadko jeździł z rodzicami na cmentarz, bo nie miał do kogo. Jego wspomnienia z pierwszego listopada wiążą się już z grobem taty, który umarł na zawał, kiedy Marek był nastolatkiem. Niespodziewana śmierć taty położyła się cieniem na jego dalszym życiu. Nie był na nią gotowy. Oczywiście nikt nigdy nie czuje się gotowy na odejście rodzica, ale okres nastoletniego buntu jest wyjątkowo trudny i szczególnie boleśnie odczuwa się wtedy wszelkie straty. Po raz pierwszy rozmawiałam z nim na ten temat po dwóch miesiącach znajomości. To, że otworzył się przede mną, zmieniło naszą relację. To wtedy Marek pokazał mi swą wrażliwość. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam go płaczącego. Zobaczyłam w nim zranionego dzieciaka, który stracił przewodnika i autorytet. To tata otworzył mu oczy na świat techniki i elektroniki. Świat, który zafascynował go tak bardzo, że do dziś jest jego pasją, dumą i ambicją, a także źródłem utrzymania. W moim życiu technika też odgrywała dużą rolę. Mój tata jest inżynierem. Dopóki nie zostawił mamy i nie wyjechał z Polski, jego obecność była dla mnie czymś stałym i oczywistym. To on tłumaczył mi zawiłości matematyki. On też kupił pierwszy komputer i nauczył mnie z niego korzystać. Pomagał mnie i mojej siostrze robić projekty na zajęcia praktyczno – techniczne i naprawiał wszystko, co zepsułyśmy. Był też naszym pierwszym instruktorem prawa jazdy. Dlatego doskonale wiem, czym jest świat techniki. Marek zawdzięcza swojemu tacie więcej niż samo zamiłowanie do techniki. Tadeusz, czyli jego tata, w przeciwieństwie do mamy był bezpruderyjny. To on tłumaczył mu, na czym polega dorastanie i jak należy traktować dziewczyny. Powinnam być mu wdzięczna za to, że wychował fajnego faceta. Ale jednocześnie mam mu za złe, że odszedł tak wcześnie i zostawił w sercu mojego męża pustkę, której nie jestem w stanie zapełnić. Tęsknota za ojcem jest w Marku ciągle żywa, dlatego tak mu trudno o tym rozmawiać – nawet ze mną. Nie ciągnę go za język. Kiedy ktoś opowiada czasem o swoim ojcu, widzę, jak nerwowo przełyka ślinę i błądzi niewidzącym wzrokiem po niebie. Tylko ja to zauważam. Wiem wtedy, że w tym chwilowym smutku uczestniczymy we trójkę – ja, Marek i Tadeusz. W zeszłym roku pojechaliśmy na cmentarz do Szczecina, gdzie pochowany jest jego tata. Im bliżej byliśmy celu podróży, tym Marek głębiej zanurzaj się w stan zadumy. Nie ma lepszego czasu w roku na wspomnienia, więc milczałam, sama dumając o swoich dziadkach. O dziadku Janku, którego pamiętam siedzącego w fotelu i łupiącego orzechy dla mnie i Zuzki, i o babci Hani, która robiła dla nas swetry na drutach. Żałuję, że tak krótko ich znałam i nie miałam możliwości zadać tylu pytań, które teraz chętnie bym zadała. O to, jak się poznali i pokochali, o ich wspomnienia z młodości, o to, czy byli szczęśliwi, i co ich zdaniem liczy się w życiu najbardziej. Na pewno jednak pozostaną w mojej pamięci jako dobrzy, ciepli dziadkowie, u których w domu zawsze pachniało ciastem drożdżowym. – Dawno już nie byłeś u taty, co? – zapytałam, gdy stanęliśmy nad grobem. – Dawno. Może zbyt dawno. Myślisz, że ma mi za złe? – A był pamiętliwy? – uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego. – Nie. Nie lubił konfliktów. Był fajny, cichy, konkretny. Facet szukający rozwiązań, a nie problemów. Mało dziś takich ludzi. Mało też zegarmistrzów. A on był taki precyzyjny i zaangażowany. Najlepszy w mieście. Wtedy ustawiały się do niego kolejki. Dzisiaj miałby pustki w zakładzie albo musiałby się przekwalifikować. Odruchowo spojrzał na zegarek, który przed laty dostał od taty. – Bardzo go kochałeś, prawda? – Tak, choć rzadko mu to mówiłem. Może ze dwa razy. Ale on wiedział. Nie był taki sentymentalny, żeby się rozwodzić nad tym, co czuje. A jakie miał poczucie humoru, uśmiałabyś się, jakbyś z nim pogadała. Na pewno by cię uwielbiał. Dostrzegłam łzę w kąciku jego oka, ale szybko ją wytarł. Wyciągnęłam z torebki kubki z herbatą – takie specjalne, trzymające ciepło, i podałam mu. – Myślisz o wszystkim. Dzięki, że mnie namówiłaś na ten wyjazd. To było dla nas jak trzęsienie ziemi Staliśmy w milczeniu i myśleliśmy. – A ty chcesz się spotkać ze swoim tatą? – zapytał nagle. – On przecież żyje. – No właśnie. Tęsknisz za nim? Wzruszyłam ramionami. Oczywiście, że tęskniłam. Ale wydawało się, że nic na to nie mogę poradzić. Odkąd zostawił mamę i wyjechał za granicę, nie miałam z nim częstego kontaktu. A ten, który był, też nie sprawiał mi przyjemności. Zbyt dużo dźwigałam niewypowiedzianego żalu, by pozwolić sobie na naturalność i szczerość. Nie cieszyłam się więc, gdy od czasu do czasu usłyszałam w słuchawce znajomy głos. – Może kiedyś… – westchnęłam. – Ale kiedyś może nie nadejść. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – Marek zacytował księdza Twardowskiego. – Mój już odszedł. Ty jeszcze masz szansę… – Pomyślę o tym. To było zdanie rzucone ot tak, ale chyba zadziałało jak zaklęcie, bo faktycznie nie mogłam przestać o tym myśleć. Tata, który był w dzieciństwie moim bohaterem, zniknął kilka lat temu z mojego życia. To było już po tym, jak wyprowadziłam się z domu, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że zostawił mamę i ułożył sobie życie z inną kobietą za granicą. Wywinął wszystkim taki numer i to w momencie, kiedy ja sama zaczynałam myśleć o własnej rodzinie. Tych kilka tygodni po tym, jak odszedł, było dla nas jak trzęsienie ziemi. Przyjechałam wtedy do mamy, żeby pomóc jej jakoś poukładać wszystko na nowo. Niby została w tym samym mieszkaniu, w tym samym mieście, wśród tych samych ludzi, ale cały świat jej runął i musiała jakoś się podnieść z tego gruzowiska. Nie było lekko. Miała do siebie pretensje, zarzucała sobie, że nie była wystarczająco dobrą żoną, że nie była czujna na znaki. Chwilę potem dopadał ją atak wściekłości na niego i tę kobietę. Czułam się taka bezradna, nie wiedziałam co mówić, żeby jej pomóc. Miała już odchodzić na emeryturę, ale zrezygnowała, bo w tej sytuacji praca była jej bardzo potrzebna. Żartowała gorzko, że przynajmniej w domu kultury zachowuje resztki kultury, bo w domu jest nieznośna. To jednak nie była prawda. Dzielnie sobie ze wszystkim radziła, choć naprawdę musiało jej być bardzo ciężko na duszy. Tata odszedł nie tylko od niej. Zakochany po uszy zapomniał o świecie i nie odzywał się do nas przez ponad rok. Wieczorem, już w domu, wpatrywałam się w ekran komórki jak zahipnotyzowana. W końcu wybrałam jego numer. – Cześć, tato. – Dzióbku, to ty? – głos mu się załamał. Powiedziałam, że dzwonię, żeby zapytać, co u niego słychać, czy dobrze mu idzie interes i jak tam… z Lidką. To ostatnie przeszło mi przez gardło z wielkim trudem. Nie mogłam wciąż wyobrazić go sobie mieszkającego z inną kobietą. Na samą myśl, że teraz to z nią, a nie z mamą jada śniadania, jeździ na zakupy i pewnie wychodzi gdzieś wieczorami, łzy napływały mi do oczu. Nie byłam jeszcze na etapie, by szczerze życzyć im szczęścia w miłości. Nadal kochałam ojca, ale zadra pozostawała, rana jątrzyła się na nowo. – Wszystko dobrze, Dzióbku. A z Lidką… – szepnął cicho i jakoś chrapliwie. – Z Lidką też. – Chciałam ci powiedzieć, tato, że cię kocham – powiedziałam, choć nie ukrywam, ze z trudem przeszło mi to przez gardło. – Wiem, że rzadko dzwonię, bo długo byłam zła. Ale nie można wściekać się przez całe życie, prawda? – Prawda. Ja ciebie też bardzo kocham, Dzióbku. Dziękuję ci, że zadzwoniłaś. Tego wieczoru poczułam się jakaś lżejsza. Z jednej strony miałam trochę wyrzutów sumienia wobec mamy, ale z drugiej wiedziałam, że jaki by nie był ten mój tata, innego mieć nie będę. Nie mogę go potępiać do końca życia. Marek podszedł i mnie przytulił, jakby wiedział, że teraz trzeba to szybko zrobić. Chwilę później zalała mnie fala łez. Emocje, jak widać, nadal były żywe. Obudziło je święto zmarłych. Czytaj także:„Jestem po trzech rozwodach i ma dwoje dzieci. Moje małżeństwa rozpadły się, bo za każdym razem popełniłem ten sam błąd”„Kopałam dołki pod koleżanką z pracy, która była samotną matką bez grosza. Brzydziłam się własnego odbicia w lustrze”„Miałam 33 lata i po wypadku straciłam władzę w nogach, trafiłam na wózek. Wtedy odnalazłam miłość życia i szczęście” Marcin dodaje, że 10 tys. zł na utrzymanie czteroosobowej rodziny w Warszawie to naprawdę "nie są jakieś kokosy". — Starczyć starcza, jemy zdrowo, co roku jeździmy z dziećmi na wakacje Po rozwodzie rodziców zdecydowałam się zamieszkać z tatą, a nie z mamą. Przez pewien czas mama w ogóle się ze mną nie kontaktowała. Kiedy dzwoniła miała mi do powiedzenia tylko jedno. Myślałam, że z biegiem lat zmieni stosunek do mnie. Myliłam się… Wtedy znowu do mnie dotarły słowa jednego z kolegów wnuczka wypowiedziane z ironią za moimi plecami: – Mówił, że jego stary ma nowe bmw, a jeździ tramwajem, głupek! Po co Michał kłamał? Nie mamy nowego bmw ani nawet starego. Zapytałam o to wnuka, jak tylko doszliśmy do domu. Popatrzył na mnie a potem… się rozpłakał. .
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/763
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/180
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/30
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/569
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/609
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/97
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/72
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/104
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/380
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/686
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/190
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/711
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/618
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/109
  • 6vuoktxu4d.pages.dev/53
  • mąż ciągle jeździ do rodziców